Czy o gustach się dyskutuje?

Niedawno odwiedził mnie jeden z moich bliskich, szczycieńskich przyjaciół - Arek Niewiński. Powodem odwiedzin okazała się chęć przedyskutowania tematu, który Arkowi wydawał się ważny, a o którym - jak sądził - mógłbym mieć coś do powiedzenia. Chodziło mianowicie o niegdysiejsze zlikwidowanie w Polsce urzędu architekta miejskiego.

Był dawniej taki urząd, a w dużych miastach funkcjonowali także architekci dzielnicowi. Pytanie natomiast brzmi jaki to właściwie miało wpływ na wygląd miast i czy dzisiaj ktoś taki nie byłby jednak przydatny.

Pytanie interesujące i rzeczywiście warte zastanowienia. Jeśli chodzi o moje doświadczenia - głównie warszawskie - to odnoszę wrażenie, że zarówno argumenty za jak i przeciw dokładnie się równoważą.

Zacznijmy od tych „za”.

Bez wątpienia człowiek po pięciu latach zawodowych studiów, na przyzwoitej uczelni, posiada pewną wiedzę ogólną, która pozwala mu interpretować subiektywne zjawiska z dziedziny estetyki - poprzez analogię do przykładów jakie prezentowano mu w procesie nauczania. Co więcej, taki absolwent artystycznej uczelni miał okazję zetknąć się z elitą twórców oraz zawodowych krytyków i w oparciu o tysiące wysłuchanych recenzji opracować swój własny system opinii i ocen. Także codzienne ćwiczenia w artystycznych przedmiotach praktycznych (na wydziale architektury - rysunek, malarstwo, rzeźba) rozwinęły w nim podświadomą wrażliwość na styl i harmonię. Zatem wykształcony architekt jest osobą predestynowaną do recenzowania estetyki zjawisk. Bez wątpienia tak, ale czy także do autorytarnego narzucania swojej, indywidualnej wizji?

Przypominam sobie prace wielu moich kolegów. Solidarność zawodowa nie pozwala recenzować negatywnie ich twórczości. A jednak nie wszystkie dzieła uznanych twórców pasują do mojej wrażliwości. Zapewne i to co ja zrobiłem nie zawsze cieszy się uznaniem zawodowców. Czy zatem jednoosobowe, autorytarne decyzje powinny w ogóle mieć miejsce, wobec braku jednoznacznie określonych kryteriów? Dla mnie prawdziwą tragedią jest decyzyjność bez kompetencji! Ale też nie uważam, że same kompetencje ową decyzyjność tworzą.

Tu przychodzi mi na myśl szereg interesujących przykładów historycznych, zarówno z czasów zamierzchłej przeszłości - decyzje królów polskich - jak i z dziejów mniej odległych: na przykład architektoniczna pasja Bolesława Bieruta. Z racji niewielkiej pojemności felietonu, do tematu jeszcze wrócę. Tymczasem, jako sposób na podniesienie estetyki otaczającej nas przestrzeni, poleciłbym powrót do instytucji, którą także zlikwidowano, to jest do „Komisji Rzeczoznawców” - ciała zbiorowego działającego niegdyś w każdym dużym mieście. Owe komisje, za czasów PRL, powoływał Minister Kultury i Sztuki.

No, ale o tym napiszę nieco obszerniej w felietonie następnym.

Andrzej Symonowicz