W Szczytnie i w okolicach mieszka wielu dobrych brydżystów, mających na swoim koncie sukcesy ogólnopolskie. Przedstawiam sylwetki indywidualnego mistrza Polski z 1998 roku – Janusza Borowińskiego i wicemistrza w tej samej konkurencji z 2000 roku - Leszka Mielczarka. Prezentacji dokonam w formie wywiadu. Będę zadawać arcymistrzom identyczne pytania. A zatem ad rem.
- Tytuł mistrza i wicemistrza Polski to bez wątpienia Wasze największe sukcesy w brydżu sportowym. Co zapamiętaliście po ponad 20 latach z tamtych dni chwały?
Janusz Borowiński : - Mimo że upłynęło ćwierć wieku, pamiętam prawie każde rozdanie z wąskiego finału. Samo dojście do tej fazy rozgrywek było nie lada osiągnięciem. Już w pierwszej grze postawiłem wszystko na przysłowiową dziką kartę. Zalicytowałem szlema pikowego wiedząc, że nie mamy króla w tym kolorze. Było to z mojej strony tzw. sprawdzanie fartu. Jeśli król jest w impasie, wygrywam, poza impasem - klęska. Dobrze się skończyło. Od tej pory szczęście mnie nie opuszczało. Ta doza szczęścia i staranna gra doprowadziły mnie do mistrzowskiego tytułu.
Leszek Mielczarek: - Ja przeżywałem w swoich mistrzostwach huśtawkę nastrojów. Najpierw zanotowałem najlepszy wynik w eliminacjach. W finale poszło trochę gorzej, zająłem w nim 6. miejsce. Potem były sędziowskie przeliczenia, polegające na sumowaniu wyników z eliminacji i rundy finałowej. Ostatecznie zająłem 2. miejsce z wynikiem 58,92%. Do mistrzowskiego tytułu zabrakło zaledwie pół procenta. Można powiedzieć, że konkurent wygrał rzutem na taśmę.
- Jeszcze raz gratuluję. A jak wyglądały Wasze brydżowe początki? Skąd zainteresowanie tą grą?
Aby zapoznać się z pełną treścią artykułu zachęcamy
do wykupienia e-prenumeraty.