W Spychowie, Powałczynie i sąsiednich wsiach zapanował strach. Od kilku miesięcy trwa
tu seria pożarów. Zaczęło się od budynków gospodarczych, jednak w ubiegłym
tygodniu ogień strawił dwa duże domy letniskowe w Powałczynie. Mieszkańcy i właściciele zniszczonych budynków nie mają wątpliwości, że w okolicy grasuje podpalacz.
ŁUNA NAD POWAŁCZYNEM
Jeszcze do niedawna gmina Świętajno uchodziła za bezpieczną i spokojną. Ostatnio jednak na jej mieszkańców oraz właścicieli licznie tu zlokalizowanych domów letniskowych padł strach. Wszystko za sprawą tajemniczej serii pożarów, która trwa od jesieni ubiegłego roku. Zaczęło się w Spychowie, gdzie ogień trawił głównie budynki gospodarcze i drewniane altanki. Problem ten poruszono jeszcze w lutym na sesji Rady Gminy. Już wtedy policjanci informowali, że okoliczności wskazują, iż pożary są wynikiem umyślnego działania. Minęło kilka miesięcy, a problem powrócił, i to ze zdwojoną siłą. Od końca kwietnia na terenie gminy spłonęły cztery domki letniskowe oraz budynek gospodarczy położony niemal w samym centrum Spychowa. Największy pożar wybuchł około północy w środę 27 maja w Powałczynie. Paliły się dwa domy letniskowe o wysokim standardzie. Kiedy na miejsce dotarła straż pożarna, oba były całkowicie objęte ogniem.
- Pożar został późno zauważony, nie mieliśmy już szans na uratowanie któregokolwiek z domków - mówi mł. bryg. Jacek Matejko z KP PSP w Szczytnie. Strażacy zdołali wynieść dwie butle z gazem propan butan. Na dodatek podczas akcji okazało się, że w hydrantach jest zbyt niskie ciśnienie i dlatego trzeba było czerpać wodę z jeziora.
DLACZEGO PADŁO NA NAS
Jeden z domków, ten, w którym ogień pojawił się najpierw, należał do Andrzeja Jeziornego ze Szczytna. Drugi, sąsiadujący z nim, był własnością mieszkańca Warszawy, Jana Siekiery.
- To nasz dorobek życia. Nie da się opisać, ile włożyliśmy z żoną pracy i sił najpierw w jego budowę, a potem urządzenie - mówi Andrzej Jeziorny. Małżonkowie użytkowali domek od 1990 roku. Teraz, gdy pokazują na zdjęciach, jak wyglądał wewnątrz, z trudem powstrzymują łzy.
- Mieliśmy tam tyle pamiątek, rzeczy, do których czułam sentyment. Dlaczego padło akurat na nas - zastanawia się Danuta Jeziorna.
Ona, jej mąż oraz sąsiedzi nie mają wątpliwości, że przyczyną pożaru było padpalenie. Wskazują na to okoliczności, takie jak choćby nocna pora pojawienia się ognia.
- Korki powyłączaliśmy, nie ma mowy o zwarciu instalacji, w kominku też nikt nie palił - mówi Andrzej Jeziorny. Wraz z żoną wynajmowali dom letnikom. Na kilka dni przed pożarem przygotowali go na przyjazd gości mających tu spędzić weekend po Bożym Ciele.
- Wszystko było już zrobione, posprzątałam, zmieniłam pościel - mówi z płaczem Danuta Jeziorna. Straty spowodowane pożarem obu budynków oszacowano na łączną kwotę około 600 tys. złotych.
- Nasz dom był ubezpieczony, ale nie na tyle, ile był wart w rzeczywistości - przyznaje Andrzej Jeziorny.
SWĄD SPALENIZNY
Wśród poszkodowanych na skutek serii pożarów jest także Marek Łannicki ze Spychowa. W czwartek 21 maja około 4.00 jeden z sąsiadów zauważył przez okno, że pali się stojący na posesji Łannickich drewniany budynek gospodarczy. Obiekt znajdował się w bliskiej odległości od lasu. Do dziś, mimo upływu dwóch tygodni, widać nadpalone gałęzie drzew, a w powietrzu unosi się swąd spalenizny. Po budynku gospodarczym nie ma już śladu. Także i w tym przypadku strażacy nie mieli właściwie czego ratować. Ogień ugasili, ale budynek wraz ze składowanym w nim drewnem doszczętnie spłonął. Z dymem poszły też motorowery i narzędzia. Właściciel jest pewien, że to dzieło podpalacza.
- Zakradł się tu od strony lasu i podlał szopkę łatwopalną substancją. Inaczej ogień nie rozprzestrzeniłby się w takim tempie - uważa Marek Łannicki. Dodaje, że nie ma żadnych wrogów, ze wszystkimi sąsiadami żyje w zgodzie.
- Normalny człowiek czegoś takiego by nie zrobił - twierdzi mężczyzna.
GDY ZAWYJE SYRENA
W Spychowie, Powałczynie oraz sąsiednich wsiach zapanował niepokój. Ludzie obawiają się o swoje bezpieczeństwo.
- Wybuchła panika. Jak zawyje syrena, to nie wybiega jak dotąd kilka osób, ale kilkadziesiąt - mówi naczelnik OSP Spychowo Grzegorz Groszyk. Również i on nie ma złudzeń co do przyczyny pożarów. - Cudów nie ma, wszystko wskazuje, że to podpalenia. Dodaje, że strażacy ochotnicy ze Spychowa próbowali już razem z policją wytypować sprawcę.
- Brane były pod uwagę różne osoby, ale brak dowodów jednoznacznie na nie wskazujących - mówi strażak. Przyznaje, że ochotnicy szukali winnego także w swoich szeregach, zwracali się w tej sprawie nawet do proboszcza i prezesa spychowskiej OSP ks. Mirosława Lango.
- Dla nas to bardzo nieprzyjemne, bo ludzie zaczęli patrzeć podejrzliwie na strażaków - mówi Grzegorz Groszyk.
Jednego z podejrzanych o dokonanie podpalenia domków w Powałczynie wskazali mieszkańcy. Mężczyzna zameldowany na stałe w Olsztynie był wcześniej karany, podejrzewano, że mógł być zamieszany w podpalenia, do których doszło w okolicy kilka lat temu. Teraz widziano go na miejscu pożaru w Powałczynie. Został przesłuchany przez policję, ale nie ma dowodów świadczących, że mógł mieć coś wspólnego z tymi zdarzeniami.
- Ludzie z Powałczyna się boją. Pełnią nawet dyżury w domach - mówi Bogdan Komosiński, sołtys Piasutna, a zarazem naczelnik miejscowej OSP. Przypomina, że jeszcze kilka lat temu na terenie gminy funkcjonowały patrole obywatelskie czuwające nad bezpieczeństwem mieszkańców i turystów. Po pewnym czasie idea ta upadła.
- Jako sołtys wraz z Radą Sołecką nie wykluczamy, że z powrotem powołamy takie patrole - zapowiada Bogdan Komosiński.
Postępowanie w sprawie pożarów prowadzi komenda policji w Szczytnie.
- Przesłuchaliśmy wszystkich, którzy byli na miejscu pożarów lub brali udział w ich gaszeniu. Na razie żadna osoba nie została zatrzymana - informuje nadkom. Jacek Zieliński, oficer prasowy KPP w Szczytnie. Policjanci apelują do świadków tych zdarzeń lub osób mogących w inny sposób przyczynić się do wyjaśnienia ich okoliczności o bezpośredni kontakt z dyżurnym KPP przy ul. Andresa 6 lub kontakt telefoniczny - 997 oraz 112.
Ewa Kułakowska