W dniu Wszystkich Świętych, jak co roku, tłok w okolicach tak starej, jak i nowej miejskiej nekropolii był wielki. Na ul. Reja sznur parkujących samochodów ciągnął się nieomal w nieskończoność, ginąc gdzieś w odległej perspektywie. Nie mniej tłoczno było od strony ul. Mazurskiej - fot. 1.
W gąszczu pieszych i wolno poruszających się samochodów „Kurek” wypatrzył znajomą rodzinkę. Jej członkowie, zmierzając do mogił chodnikiem ul. Mazurskiej, byli bardzo zadowoleni, a szczególnie nastoletnia Ewa, która nie mogła powstrzymać się od takiej uwagi:
- Choć trochę kropi, buciki mam suche i w ogóle niezabłocone.
W zeszłym roku ledwo przebrnęła przez ten odcinek ul. Mazurskiej, ciągle potykając się na błotnistych nierównościach, a dzisiaj, ho, ho! Widzi elegancki parking, nowy, brukowany chodnik, słowem, super! I dodała jeszcze:
- Coś się w tym Szczytnie jednak zmienia.
Niezauważony parking
Ale niezmienne pozostają obyczaje niektórych kierowców - dodajmy tym razem od siebie. Oto przy ul. Mrongowiusza „Kurek” zauważył sznur parkujących samochodów, mimo że ustawiono tu znak zakazu zatrzymywania się (obowiązujący tylko 1 listopada) - fot. 2.
Choć czerwono-niebieska tarcza została opatrzona dodatkową tabliczką informującą o groźbie wywiezienia stąd na lawecie, nikt z parkujących się tym nie przejmował. Co prawda parkingi przy ul. Reja, jak i przy ul. Mazurskiej były w tym momencie całkowicie zapełnione, ale mimo to, istniała możliwość legalnego postawienia wozu. Dosłownie kilkanaście metrów dalej, tam, gdzie w dalekiej perspektywie fotografii widać pieszych, po przeciwnej stronie ulicy urządzono ogromny plac parkingowy - fot. 3.
Tymczasem przez cały dzień pozostawał on prawie pusty. Na tej wielkiej przestrzeni stało zaledwie kilkanaście samochodów. Kiedy „Kurek” zagadnął jednego z kierowców, który akurat zaparkował przy ul. Mrongowiusza, ten rzekł tyle:
- Przepraszam, ale nie wiedziałem, że kawałek dalej jest wielki plac parkingowy.
No tak, miasto się stara, uruchamia nowe miejsca postojowe, ale niestety, w ślad za tym nie idzie odpowiednia informacja, taka, która dotarłaby do zainteresowanych. Jednak, co trzeba podkreślić, w tym roku, dzięki znacznemu poszerzeniu dwóch głównych przycmentarnych placów postojowych tłok na ul. Mrongowiusza był nieporównywalnie mniejszy niż w roku ubiegłym. Wówczas sznur zaparkowanych przy niej aut sięgał siedziby firmy „Pudiz”, ulokowanej, jak wiadomo, w Lipowej Górze Wschodniej.
Niezauważony parking
Zgodnie z ustawą zakazującą handlowcom pracy w święta, wszystkie sklepy 1 listopada powinny były być pozamykane. Ba, mało tego, stoiska i stragany, w tym te ze zniczami, ulokowane pod naszymi nekropoliami także - fot. 4.
Przy okazji należałoby zwrócić uwagę na to, że tak ad hoc przygotowane stoiska nie miały swojego zaplecza. Wskutek tego kartonowe opakowania po towarze i jakieś szmaty walały się w bezpośrednim sąsiedztwie (lewa strona fot. 4), co nie wyglądało estetycznie i psuło nastrój chwili. Powracając zaś do zakazu handlowania, no to jak to tak? Skoro stoiska były czynne, to należało wnioskować, że przepisy swoje, a handlowcy swoje? Nie do końca, gdyż ustawa pozwala prowadzić w dni świąteczne handel osobom niezatrudnionym na podstawie umowy o pracę. Chodzi tu o właścicieli danej placówki, lub osoby przez nich zatrudnione na zlecenie. To właśnie odnosiło się do naszych przycmentarnych straganów ze zniczami - handel prowadzili ich właściciele, ale nie tylko tu. Otwarte były bowiem tego dnia niektóre małe sklepy. Wychodzący z jednego z nich klient, rzekł nam tyle:
- Co zrobić, gdy zapomniało się dokonać zakupów przed świętem i nagle zabrakło w domu chleba.
W innym nie tak odległym miejscu, również czynny był sklep.
- Skończyły mi się akurat papierosy i co bym palił przez resztę dnia, gdyby było wszędzie zamknięte - powiedział nam jeden z kolejkowiczów, wielce uradowany, że tutaj odbywał się handel.
* * *
W myśl przepisów, niepodporządkowanie się rozporządzeniu groziło (i w przyszłości grozi) surowymi karami. Na terenie całego kraju uruchomiono nawet specjalne numery telefonów, pod które można było składać stosowne donosy na czynne w dniu 1 listopada placówki handlowe.
Wątpliwa manifestacja
Wszystkich Świętych oraz Zaduszki to czas zadumy i refleksji nad powoli, ale nieubłaganie upływającym życiem, nad kolejami losu, który niespodziewanie zabiera nam ukochane bliskie lub dalsze osoby. Tymczasem aurę tych dni wykorzystali w Szczytnie także wegetarianie. W kilku punktach miasta, między innymi na przystankach autobusowych wywiesili oni szczególnego rodzaju klepsydry - fot. 5.
Z kolei pod wejściami do sklepów mięsnych ustawili znicze. Na pewno warto i trzeba zastanowić się nad losem zwierzaków, które stają się ofiarami naszego niepohamowanego apetytu i chęci strojenia się w ich pióra, skórę lub futra. Wydaje się jednak, że należałoby wybrać, mimo wszystko, jakiś inny dzień lub dni.
Gigantyczne pieczarki
Choć to już listopad, w lasach są jeszcze grzyby. Na poboczu szosy Szczytno - Wielbark ciągle widać osoby oferujące kupno całkiem apetycznych podgrzybków z rodzaju siniaczków - fot. 6.
Są to jednak, jak twierdzą grzybiarze, już ostatnie okazy, chyba że trafi się na gąski, które potafią pokazywać się nawet w grudniu. Tyle, jeśli chodzi o kwestię grzybów w lasach, gdyż „Kurek” otrzymał ostatnio sygnał od naszej Czytelniczki o gigantycznych pieczarkach znalezionych przez nią w przydomowym ogródku, a właściwie nie tyle ogródku, ile w worku... Jeszcze wiosną tego roku pani Halina z ul. Leyka weszła w posiadanie dwóch worków podłoża zastępczego. Zamierzała go użyć jako nawozu w niewielkim przydomowym ogródku, ale ponieważ wiosenne prace nie były duże, zużyła zawartość tylko jednego. Drugi worek, zapomniany, stał za werandą aż do późnej jesieni. Kilka dni temu, kiedy gospodyni chciała przekopać ogródek, przyszedł czas i na niego. Kiedy podeszła do worka, zauważyła ze zdumieniem, że jest porwany, choć nikt go wcześniej nie ruszał, zaś na szczycie piętrzy się gromada ogromnych pieczarek.
- A to ci niespodzianka - zawołała zaskoczona - będzie z tego niezła kolacja! Owe dorodne okazy specjalnie dla „Kurka” prezentuje Łukasz Walczyński, syn pani Haliny - fot. 7.
To, co widzimy na zdjęciu to tylko część pieczarek, które wyrosły w worku. Było w nim bowiem grzybów co niemiara. Niektóre jeszcze małe i całkiem spłaszczone rosły u dołu, bo nie zdołały, na razie, przebić się przez grubą folię.