Jerzy Woźniak od lat jest zafascynowany dawnymi Prusami Wschodnimi oraz pograniczem mazowiecko – pruskim. Swoje zamiłowanie do historii połączył z pasją literacką. Owocem tego były jego dwie napisane kilka lat temu powieści „Mazur” i „Cyrograf”, których akcja rozgrywa się w okresie przedwojennym w ówczesnym Szczytnie i okolicach. Właśnie ukazała się nowa powieść autora, pt. „Fatum”, także osadzona w realiach dawnego Ortelsburga i pobliskich miejscowości. Czytelnik znajdzie tu wątki szpiegowskie i romans wplecione w wielką politykę. W minionym tygodniu Jerzy Woźniak promował swoją książkę podczas spotkania autorskiego w Muzeum Mazurskim. W rozmowie z „Kurkiem” autor opowiada nie tylko o najnowszej powieści, ale też o mazurskim fatum, sile propagandy, pokusie pisania na nowo historii oraz o tym, dlaczego napis „Ortelsburg” powinien pozostać na szczycieńskim dworcu.
MAZURSKIE FATUM
„Fatum” to już trzecia pana powieść, po „Mazurze” i „Cyrografie”, której akcja rozgrywa się w Szczytnie i okolicach przed II wojną światową. Skąd ta fascynacja tym miejscem?
- Od 2000 r. przyjeżdżałem na wakacje do Wesołowa. Jako historyka, pracownika Fundacji Polsko – Niemieckie Pojednanie i archiwistę, zainteresowała mnie historia sąsiedniej, małej mazurskiej wsi – Rekownicy. Powoli docierałem do materiałów na jej temat, spacerowałem po starych cmentarzach. Zaczęły pojawiać się domysły, kim byli pochowani na nich ludzie o mazurskich nazwiskach. Dotarłem też do mieszkających tu jeszcze autochtonów, m.in. pana Locha z Rekownicy. Opowieści jego i mieszkającej w Niemczech jego córki sprawiły, że w głowie zaczęła mi kiełkować myśl, aby coś napisać. Na pewno jednak w pierwszej fazie nie myślałem o powieści. To przyszło znacznie później.
Bardzo wiernie oddaje pan ówczesne realia. W pana powieściach można znaleźć wiele szczegółów dotyczących choćby dawnych nazw ulic w Szczytnie, czy zlokalizowanych na nich obiektów.
- Z jednej strony jest to fantazja literacka, a z drugiej – wnikliwa i dogłębna kwerenda. Pomocna okazała się też praca moja praca w Fundacji, gdzie miałem dostęp do listów i wspomnień ludzi, niekoniecznie ze Szczytna, ale też innych miejsc w Prusach Wschodnich. Tych dokumentów jest jeszcze bardzo dużo i do dziś nie zostały one wciąż opracowane.
Przed napisaniem „Mazura” zrobiłem sobie również wycieczkę studyjną po Szczytnie. Starałem się obejrzeć miejsca, w których rozgrywała się akcja powieści. Sama wyobraźnia nie wystarcza, trzeba je zobaczyć na własne oczy, żeby potem to sobie uporządkować i ładnie odmalować w powieści.
W swojej najnowszej książce porusza pan wątek fatum, głównie w wymiarze przyziemnym i indywidualnym, ludzkim. Ale czy coś takiego jak fatum ciążyło nad całą społecznością mazurską?
- Myślę, że nad całą tą częścią Europy i świata wisiało fatum, nie tylko w wymiarze jednostkowym, ale też ludów i narodów. Losy polityczne tak się potoczyły, że cokolwiek jednostki chciały zrobić, to i tak wszystko dążyło do zguby, ku nieszczęściu. W tym sensie fatum w mojej powieści ma wymiar symboliczny, zarówno jeśli chodzi o poszczególnych ludzi, jak i wszystkich Mazurów.