Dla jaj

Pewien mój przyjaciel, podczas mikołajkowej, świątecznej wódeczki, zarzut niejaki mnie uczynił. Taki mianowicie, że przynudzam w felietonach i znakiem tego po jakąże cholerę on ma kupować „Kurka”?

Moi inteligentni czytelnicy zapewne zauważyli, że pierwsze zdania skonstruowałem na wzór niezapomnianego Wiecha, czyli Stefana Wiecheckiego. Był niegdyś taki warszawski satyryk - felietonista. Zmarł w roku 1979. Gdy byłem młodym człowiekiem, wiechowe opowiastki o Walerym Wątróbce, jego żonie Geni, a także szwagrze Piekutoszczaku rozśmieszały mnie do łez. Dziś już o Wiechu nieco zapomniano. Podobnie zresztą jak o Stanisławie Grzesiuku. A to oni, za moich lat dziecięcych, uczyli nas - młodych warszawiaków - jak kontynuować tradycję dawnej, przedwojennej stolicy.

No cóż - Wiech pisał do śmiechu. Dzisiaj mówimy - dla jaj. Zatem specjalnie dla mojego przyjaciela (Boguś - pozdrawiam) ja też spróbuję na wesoło.

Akurat jesteśmy po wizycie prezydenta Miedwiediewa w Polsce. I oto rozpoczął się straszliwy bełkot medialny na temat polsko-rosyjskich stosunków. A może serwilizmu, kondominium, czy nawet zdrady narodowej, jak sugeruje rozszalała opozycja?!

Temat nie nowy, choć dawniej nie dotyczył Rosji, tylko „Sojuza”.

Gdzieś tak pod koniec lat sześćdziesiątych klub „Stodoła” miał siedzibę przy ulicy Nowowiejskiej, w kompleksie budynków należących do wojska. W otoczeniu dość potężnych gmachów stał sobie na niewielkim placyku murowany pawilon wojskowego kina. Kino zlikwidowano, a budynek został wydzierżawiony studenckiemu klubowi. Z tego powodu kontakty między armią, a studentami były w owym czasie dość zażyłe, a nawet koleżeńskie. Nikogo zatem nie zdziwiło, gdy pewnej soboty telefon z dowództwa jednostki z ulicy Nowowiejskiej postawił na nogi młodzieżowe kierownictwo. Panowie oficerowie mieli gości - towarzyszy radzieckich i grzecznie pytali, czy klub nie mógłby naprędce zaimprowizować jakichś występów. Najlepiej kabaretowych. A może coś po rosyjsku? Oczywiście płacili. A armia - w takich nagłych wypadkach - była hojna!

Na apel szefów stawiliśmy się w klubie wszyscy ci, którzy wieczorami występowali na deskach „Stodoły”. Należało zaimprowizować składankę skeczów i piosenek. W tym może jakieś piosenki rosyjskie? Kochaliśmy w tym czasie Bułata Okudżawę, zatem może coś z jego repertuaru…?

I oto schodzą się mundurowi goście. Wysokiej rangi oficerowie Amii Czerwonej, w towarzystwie polskiej generalicji. Wszyscy na galowo. Rosjanie obwieszeni setkami medali i orderów - normalnie, jak to oni - od grdyki po pępek. No i oczywiście „nawaleni jak stodoła” (przypadkowa zbieżność z nazwą klubu), bo też przyszli prosto z oficerskiej kolacji w sąsiedztwie.

Wieczór przebiega prawidłowo. Wszystko gra. Panowie oficerowie rechocą i bawią się znakomicie, choć niewiele rozumieją. I oto na scenę wychodzi gwiazda „Stodoły”, czyli Magda Umer. Magda, która zna wszystkie piosenki Okudżawy. Często śpiewała je dla nas prywatnie, podczas klubowych wieczorów. Słynny dziś kompozytor - Krzysztof Knittel, towarzyszył jej wówczas na fortepianie. Teraz także siedział przy instrumencie.

Spodziewaliśmy się zatem, że będzie Okudżawa, ale nie wiedzieliśmy co. I oto Magda zaczyna śpiewać: „Pierwsza miłość z wiatrem gna…” .

Magda śpiewała w oryginale, czyli po rosyjsku. Panowie oficerowie wsłuchali się zatem łaskawie.

I oto doszło do zwrotki kolejnej, której tekst zacytuję w polskim tłumaczeniu:.

Pierwsza wojna, pal ją sześć, to już tyle lat.

Druga wojna - jeszcze dziś winnych szuka świat.

A tej trzeciej, co chce przerwać nasze dni

WINIEN BĘDZIESZ TY, WINIEN BĘDZIESZ TY!

Tutaj Magda, biegając wzdłuż proscenium, wskazywała palcem na siedzące, umundurowane postacie wypasionej, krasnoarmiejskiej wierchuszki.

Były, oczywiście, jakieś tam oficjalne konsekwencje wobec studenckich artystów. Ale chyba nie bardzo groźne, skoro dziś nic już z tego nie pamiętam. Natomiast polscy oficerowie, kiedy przychodzili do nas na wódkę, jeszcze przez długi czas, z niejakim rozrzewnieniem, wspominali ów wieczór. No, ale byli to oficerowie niższego szczebla. Ich przełożeni zostali bowiem, po owym incydencie, przeniesieni do jednostek peryferyjnych i zapewne dla nich nie był to wieczór miły.

Andrzej Symonowicz