Jest najstarszą radną w powiecie szczycieńskim, ale zapału i energii mogłaby jej pozazdrościć niejedna nastolatka. Dla każdego, kto przychodzi do niej z problemem, zawsze znajduje czas.
KOBIETA-INSTYTUCJA
O Halinie Gadomskiej można śmiało powiedzieć, że jest w Pasymiu prawdziwą instytucją. Przez wiele lat pełniła obowiązki sekretarza gminy, potem pracowała jako główna księgowa na Uniwersytecie Ludowym w Rudziskach Pasymskich oraz piastowała funkcję wiceprezesa ds. handlu w Gminnej Spółdzielni. Oprócz tego od ośmiu kadencji jest radną. Jak nikt inny zna bolączki mieszkańców Pasymia i okolic. Każdy, kto potrzebuje pomocy, znajduje ją właśnie u niej. Pisze pisma sądowe, wypełnia formularze podatkowe, walczy o lokale dla najbardziej potrzebujących, pomaga starać się o odszkodowania za pracę przymusową w czasie wojny. Skromne mieszkanie pani Haliny wypełnia sterta dokumentów i wniosków. Zawsze stara się być na bieżąco z przepisami, pilnie studiuje wszelkie zmiany w prawie. Każdego dnia, od rana do wieczora odwiedza ją spora grupa interesantów. W odróżnieniu od większości radnych, którzy przypominają sobie o wyborcach tuż przed wyborami, pani Halina utrzymuje z nimi stały kontakt. Dzięki temu nie musi chodzić po ich domach i prosić o poparcie. Znają ją nie tylko pasymianie i mieszkańcy sąsiednich wsi. Udzielała też pomocy osobom spoza naszego powiatu.
- Każdą sprawę muszę zawsze doprowadzić do końca, nawet jeśli pochłania to mnóstwo czasu - mówi Halina Gadomska.
ZASŁUGA GENÓW
Mimo że 1 stycznia skończyła 77 lat, wciąż nie brak jej energii. Jak sama mówi, to w dużym stopniu zasługa genów. Zamiłowanie do pracy społecznej ma po ojcu, piłsudczyku, który podczas I wojny światowej walczył w legionach. Organizował życie kulturalne mieszkańcom rodzinnej wsi, zapraszał też różnych artystów i przygotowywał przedstawienia.
Pani Halina pochodzi z Wileńszczyzny. Urodziła się we wsi Stypuny w powiecie wileńsko-trockim. Tam też rozpoczęła swoją edukację. W szkole nauczyła się języka litewskiego i rosyjskiego. Wojnę przeżyła w rodzinnych stronach. Po jej zakończeniu los rzucił ją wraz z rodziną na tereny dawnych Prus Wschodnich. Do dziś jednak czuje się bardzo silnie związana z Wileńszczyzną. Już jako dorosła kobieta kilka razy przyjeżdżała do wsi, z której pochodzi.
- Nasz dom nie ocalał z wojennej pożogi. Został tylko głaz, przy którym jako dziecko bawiłam się z bratem - wspomina.
PIERWSZA PRACA
Po przyjeździe na Warmię i Mazury zamieszkała w Kłębowie niedaleko Lidzbarka Warmińskiego. W tym mieście ukończyła szkołę średnią - gimnazjum i liceum gospodarstwa wiejskiego. Jak sama podkreśla, nauczyła się tu mnóstwa pożytecznych rzeczy, zgłębiała nawet tajniki pszczelarstwa i... budownictwa. Później ukończyła w Olsztynie dwuletnie studium finansów i bankowości. Dość szybko dostała pracę w gminie. Początkowo była zatrudniona jako referent, z czasem awansowała na stanowisko sekretarza.
- W tamtych czasach przewodniczący Rady Gminy był jedynie figurantem. Poważne obowiązki ciążyły właśnie na sekretarzu wybieranym spośród rady - opowiada pani Halina.
Podczas pracy w Kłębowie udało się jej przeprowadzić budowę wodociągu. W latach 60. nie było to takie proste, wiele miejscowości mogło tylko marzyć o podobnej inwestycji. Skuteczne przeprowadzenie takiego przedsięwzięcia wiązało się z koniecznością wyrobienia sobie kontaktów, i to nawet na ministerialnych szczeblach. W Kłębowie pani Halina poznała swojego przyszłego męża, Tadeusza, który pracował w budownictwie. Małżonkowie przenieśli się na kilka lat do Braniewa.
RATUSZ DO REMONTU
- Pewnego dnia mąż dowiedział się o konkursie na sekretarza w Pasymiu. Ponieważ nie odpowiadały mi stosunki panujące w braniewskim urzędzie, gdzie byłam zatrudniona, postanowiłam spróbować swoich sił gdzie indziej.
Pani Halina przystąpiła do konkursu i wygrała go. Był rok 1968. Tak zaczęła się jej przygoda z Pasymiem.
- Od początku bardzo mnie urzekło to miejsce, głównie ze względu na mnogość zabytków. Zainteresowała mnie także historia Pasymia.
Swoje urzędowanie zaczęła od generalnego remontu zabytkowego, dziewiętnastowiecznego ratusza, który przedstawiał opłakany widok.
- Piwnice były zawilgocone, waliły się schody, okna prawie wypadały z ram. O normalnej pracy w takich warunkach nie mogło być mowy.
Kiedy pojechała do Urzędu Wojewódzkiego w Olsztynie usłyszała, że pieniędzy na remont nie ma. Postanowiła jednak się nie poddawać.
- Zagroziłam, że jeśli nie znajdą się fundusze, odejdę z gminy.
Ultimatum najwyraźniej poskutkowało, bo pieniądze trafiły wreszcie do Pasymia. Zabytkowy ratusz doczekał się remontu. Wstawiono nowe okna, odnowiono elewację, zainstalowano centralne ogrzewanie, naprawiono walące się schody. Kolejną palącą potrzebą stała się modernizacja pasymskich wodociągów.
- Funkcjonowała tu jedna studnia, nie było filtrów, a z kranów leciała brudna woda.
Znów konieczna okazała się interwencja u władz w Olsztynie. Jednak i w tym wypadku z perspektywy stolicy województwa interesy małego Pasymia wydawały się mało istotne. Uznano, że i ta sprawa może poczekać. Dopiero kiedy dyrektor olsztyńskich wodociągów na własne oczy obejrzał znajdujące się w fatalnym stanie pasymskie instalacje i sprawdził, że płynąca z rur woda wydziela nader przykry zapach, podjął decyzję o gruntownej modernizacji całej sieci. Doprowadzono także wodę do pobliskich Kiepunek i wykopano nowe studnie.
PASYMSKI POŁUDNIK ZERO
W PRL-u nie przywiązywano też zbyt dużej wagi do ochrony zabytków. Wiele miast i miasteczek traciło swój dawny charakter, bezcenne obiekty popadały w ruinę lub ulegały całkowitej dewastacji. Podobnie było i w przypadku Pasymia. Większość zabytków po wojnie nie została objęta ochroną. Niektóre pełniły funkcję lokali mieszkalnych, a ich użytkownicy nie poczuwali się do troski o nie. Halina Gadomska wspólnie z ówczesnym Wojewódzkim Konserwatorem Zabytków podjęła starania o skatalogowanie historycznych obiektów i doprowadziła do zarejestrowania ich w sądzie, dzięki czemu zostały objęte ochroną. O tym, jak bardzo zaniedbany pod tym względem był gród nad Kalwą, świadczy pewna anegdota. Na początku lat 70. ściągnęła tu ekipa filmowa kręcąca obraz pt. "Południk zero" z Ryszardem Filipskim w roli głównej. Film opowiadał o pierwszych powojennych latach na terenie dawnych Prus Wschodnich. Jego twórcy szukali odpowiedniej do zdjęć scenerii. Dokładnie zwiedzili Pasym, po czym uznali, że potrzebują jeszcze bardziej zaniedbanej miejscowości i podjęli dalsze poszukiwania.
- Po kilku dniach wrócili do Pasymia, bo nie znaleźli drugiego tak fatalnie wygladającego miejsca.
RUDZISKA I PARTIA
Halina Gadomska z wielkim sentymentem wspomina również lata pracy na Uniwersytecie Ludowym w Rudziskach Pasymskich.
- Gościli tu ministrowie, przyjeżdżała też młodzież z zagranicy, m.in. Szwecji, Danii, Węgier. Rudziska odwiedził także, jeszcze jako student, Aleksander Kwaśniewski.
W czasie swojej pracy na uniwersytecie podległym ZSMP, pani Halina wstąpiła do partii. Decyzji tej do dziś się nie wstydzi.
- W PZPR było wielu solidnych i mądrych ludzi. Na nich starałam się wzorować.
Nie zawsze jednak udawało się łączyć zwykłą ludzką przyzwoitość z oficjalnymi, partyjnymi dyrektywami. Halina Gadomska przekonała się o tym w stanie wojennym, pracując już na etacie w w Gminnej Spółdzielni.
- Bardzo przeżywałam to, co się wtedy działo. Kiedy zobaczyłam, że osoby związane z władzą, głównie wojskowi i milicjanci bez problemów dostają żywność, a inni muszą wystawać w kolejkach, powiedziałam głośno, co o tym myślę. Za to chcieli mnie wyrzucić z partii.
Wówczas wstawił się za nią obecny sekretarz gminy Kazimierz Oleszkiewicz i to w dużej mierze dzięki niemu pani Halina uniknęła poważniejszych konsekwencji. Członkiem PZPR pozostała jednak do końca jej istnienia.
POETKA I SPORTSMENKA
Po przejściu na emeryturę całkowicie poświęciła się pracy społecznej. Do 1995 roku pełniła funkcję kuratora sądowego. Oprócz wykonywania codziennych obowiązków znajduje jeszcze czas na pisanie wierszy. Są to głównie utwory okolicznościowe, tworzone z myślą o najbliższych i znajomych. Pani Halina przez długie lata czynnie uprawiała także sport. Jej pasją było narciarstwo i łyżwy. Jeszcze w czasie pracy w Rudziskach opanowała tajniki judo.
- Kiedy po zmroku idę ulicą, niczego się nie boję - śmieje się radna.
Mimo natłoku obowiązków zawsze potrafiła znaleźć czas dla rodziny. Wychowała dwoje dzieci, doczekała się również dwojga wnucząt, dziś już dorosłych. W 2002 roku po długiej chorobie zmarł jej mąż, z którym przeżyła 53 lata.
NIEPRZYJAŹNI URZĘDNICY
Długoletnia praca na rzecz lokalnej społeczności skłania ją do wielu wniosków i porównań. Pani Halina dość surowo ocenia osoby, które obecnie pełnią różne funkcje na szczeblach samorządowych.
- W czasach, gdy pracowałam w gminie, urzędników było mniej i mieli oni zdecydowanie więcej obowiązków niż ich dzisiejsi następcy.
Jej zdaniem na gorsze zmieniło się także samo podejście do ludzi.
- Załatwiając różne sprawy często spotykam się z niechęcią wobec petentów lub ich całkowitym lekceważeniem.
Zdaniem Haliny Gadomskiej najgorzej pod tym względem jest w urzędach gmin, które, przynajmniej w teorii, powinny być ludziom najbliższe i najbardziej przychylne. Z dezaprobatą odnosi się też do poczynań wielu radnych, nie tylko z Pasymia.
- Przeważnie interesują się sprawami mieszkańców tuż przed wyborami, a w czasie trwania kadencji są praktycznie niedostępni.
Na pytanie o to, co daje jej tyle siły i energii odpowiada, że rozwiązywanie problemów innych ludzi. Przyznaje jednak, że czasem czuje się już nieco zmęczona. Nie podjęła jeszcze decyzji w sprawie kandydowania na radną w tegorocznych wyborach.
- Córka i wnuczka zdecydowanie mi to odradzają - śmieje się pani Halina.
Ewa Kułakowska
2006.02.08