Puchar Polski - a nawet analogiczne rozgrywki w innych krajach - to cykl spotkań dający szansę maluczkim albo po prostu trochę słabszym. Czy jednak wszyscy chcą i mogą z tej szansy skorzystać?

By zobaczyć, że zespoły skazywane początkowo na pożarcie, potrafią skutecznie przeciwstawić się teoretycznie silniejszym, wystarczy przyjrzeć się tegorocznym zmaganiom: u nas na szczeblu centralnym czy choćby rozgrywkom Ligi Europejskiej. Przykład? FC Zurich, spadając do szwajcarskiej drugiej ligi, wywalczył jednocześnie krajowy puchar i teraz dzielnie walczy w Lidze Europejskiej.

Podobnie jest – czy raczej może być – w Wojewódzkim Pucharze Polski. Ekipy z klasy A czy B sprężają się na mecz z drużyną z wyższej ligi, ta lekceważy rywala, z tej czy innej przyczyny przysyła słabszy skład i niespodzianka gotowa. Niespodzianką jest chociażby wyeliminowanie przez szczycieński SKS IV-ligowej Omulwi. Ta przyjechała wprawdzie na mecz w nie najsilniejszym składzie, ale i w zespole ze Szczytna zabrakło paru podstawowych zawodników. Ci, którzy okazjonalnie wybiegli na boisko, spisali się naprawdę przyzwoicie i powinien być powód do radości. Ale czy dla wszystkich? Derbowy pojedynek z IV-ligowcem zapowiadał się na pozór atrakcyjnie. Kto z kibiców na to spotkanie się jednak pofatygował? Tylko śledzący związkową stronę poświęconą piłce - tam podano godzinę rozpoczęcia spotkania. Fani futbolu w Szczytnie plakatów tym razem żadnych nie widzieli i na krótko przed godziną rozpoczęcia na trybunach zjawiło się coś koło dziesięciu chłopa. Później frekwencja podwoiła się, ale to i tak widok mizerny.

Wojewódzkie rozgrywki pucharowe mają swoją tradycję, lecz momentami sprawiają wrażenie kontynuowanych cokolwiek na siłę. Niegdyś do gier zgłaszały się nawet drużyny niezrzeszone, dziś trudno zachęcić do udziału kluby z klasy A czy B. Część pozostałych zespołów (od klasy okręgowej wzwyż) sprawia wrażenie wypełniających przykry obowiązek. W jaki zresztą sposób sprawić, by w środku tygodnia o godzinie 15.30 kilkunastu niezawodowców było gotowych tuż po 8-godzinnej pracy, zajęciach w szkole (plus czas na obiad) do biegania po boisku przez 90 lub nie daj Boże, 120 minut? A warto dodać, że na mecz jeden zespół musi jeszcze dojechać. Wprawdzie WM ZPN od pewnego czasu kojarzy przymusowo drużyny z nieodległych od siebie miejscowości, by dojazd był krótszy i tańszy, ale nie rozwiązuje to problemu. Od działaczy często słyszy się, że tak naprawdę liczy się liga. A puchar to dodatkowy wydatek na sędziów, dojazd na mecz (autokarem bądź własnym samochodem) czy wynajęcie boiska.

- Czy zagrać na miarę swoich możliwości i jeśli się uda, wygrać, czy po prostu odpuścić, bo w następnym meczu znów trzeba będzie zapłacić sędziom? - takie pytanie postawiono niedawno podczas posiedzenia komisji Rady Gminy w Dźwierzutach. Miejscowy GKS zagrał z Tęczą Biskupiec, jak potrafił, ale przegrał i … finansowy problem (coś koło 400 zł na arbitrów) ma, chcąc nie chcąc, z głowy. Z tą samą Tęczą spotka się w maju przyszłego roku szczycieński SKS, ostatni z naszych reprezentantów w WPP. Wypada liczyć, że poinformowani o terminie meczu kibice pojawią się na trybunach znacznie liczniej i będą świadkami awansu zdopingowanego SKS-u do najlepszej ósemki w województwie. A że powalczyć z silniejszymi można (kilkakrotnie płacąc za sędziów) pokazuje przykład B-klasowej Avisty Łążyn, która wyeliminowała znane i w naszym powiecie drużyny Olimpii Olsztynek, Orła Janowiec Kościelny i Startu Nidzica.

(gp)