Kilka dni temu do mojego gabinetu przyszła młoda kobieta. Zaczęła narzekać na osłabienie, nadmierną senność, uczucie niestrawności, problemy z cerą. Wyliczanie swoich dolegliwości zakończyła stwierdzeniem, że podejrzewa, że może mieć w swoim organizmie jakąś bakterię, która tak ją osłabia i poprosiła o skierowanie na badania, które pozwoliłyby potwierdzić lub wykluczyć obecność takiej bakterii. Gdy zapytałem jakie konkretnie badanie chciałaby wykonać, odpowiedziała, całkiem rezolutnie, że to przecież ja jestem lekarzem i ja powinienem to wiedzieć.
Medycyna zna chorobę, która nazywa się bakteriofobia. Jest to nadmierny, nieracjonalny lęk przed bakteriami lub innymi zarazkami. Przejawia się tym, że osoby takie, bojąc się zarażenia, nieustannie myją ręce tak, że nawet potrafią pokaleczyć skórę podczas szorowania. Unikają kontaktu z innymi ludźmi, bądź dotykania przedmiotów, które wcześniej były dotykane przez inne osoby. Jest to choroba psychiatryczna i wymaga specjalistycznego leczenia w poradni zdrowia psychicznego. Moja pacjentka nie miała jednak żadnych zaburzeń psychicznych, zastanawiała się jedynie bardzo racjonalnie, czy nie ma w sobie jakiejś bakterii i chciała wykonać badanie diagnostyczne, na przykład posiew kału. Ta młoda kobieta nie była odosobnionym przypadkiem, bardzo wielu moich pacjentów prosi mnie o takie badania. W takiej sytuacji lekarze często stają wobec pokusy pójścia po najmniejszej linii oporu i spełnienia życzenia pacjenta. Możemy dać skierowanie na posiew kału, moczu lub innych płynów ustrojowych, aby sprawdzić jakie znajdują się tam bakterie. Wypisanie skierowania trwa 30 sekund i pacjent wychodzi z gabinetu zadowolony. Niestety takie postępowanie nie jest właściwe i jako lekarze często musimy odmawiać pacjentom wydania skierowań. Czasami wywołuje to irytację pacjentów.