... pana Wacława Malczewskiego odwiedziłam w 1994 r. Wspomnienia z wizyty w mieszkaniu zlokalizowanym w Szczytnie na ulicy Pasymskiej oraz wspomnienia nietuzinkowej postaci kolegi z pracy często do mnie wracają. Gdy wchodzę do mojego społemowskiego muzeum i patrzę na zgromadzone pamiątki, to po prostu ożywają.

Domowe muzeum
Wacław Malczewski w gronie współpracowników ze „Społem”, początek lat 90.

O domowym muzeum pana Wacława Malczewskiego, gdy wspólnie pracowaliśmy, słyszałam wiele. Moi koledzy odwiedzali mieszkanie prywatnego muzealnika i o tych wizytach krążyły wręcz legendy. Wreszcie i ja dostąpiłam zaszczytu i mogłam skonfrontować wyobraźnię z rzeczywistością. Przyznaję, że wówczas z wrażenia zaparło mi dech i odebrało mowę. Usiadłam przy stole i rozglądałam po pokoju. Tak urządzonego mieszkania nie widziałam nigdy. Jego dwie ściany od podłogi po sufit zajmowały regały po brzegi zapełnione książkami. Kolejną przestrzeń wypełniał kącik poświęcony marszałkowi Józefowi Piłsudskiemu. Ścianę między oknami zdobiła półka zastawiona wizerunkami orłów. Następna ściana to dalsze półki, na których wyeksponowano zabytkowe pamiątki. Mój wzrok lustrujący wnętrze natrafił na zdobną, zabytkową szafę a na niej antyki. Siedziałam zachwycona, oniemiała, a gospodarz, widząc moje zachowanie, powiedział, że po raz pierwszy ma do czynienia z takim gościem jak ja. Wyjaśnił, że inni biegają po pokoju, dotykają, oglądają... a ja tylko patrzę. Usprawiedliwiłam się, że mnogość zgromadzonych pamiątek mnie onieśmiela, ale gdy tylko oswoję się z istnym królestwem, to będę zachowywać się jak rasowy oglądacz. Zapełniony antykami pokój stanowił swoiste odzwierciedlenie pielęgnowanej latami pasji zbieractwa. W czterech ścianach zebrane zostało i wyeksponowane życie tego człowieka. Zbiory były pod pieczołowitą opieką, miały swoje miejsce, niektóre z nich zostały przytwierdzone do specjalnie skonstruowanej podstawy i dopiero umieszczone na półkach. Dzięki temu pomysłowi cały zbiór orłów prezentował się jak wojskowy szereg. Widząc to wszystko podzieliłam się refleksją z gospodarzem, że wyobrażałam sobie, iż specyficzne skarby trzymane są w kufrze zamkniętym na kłódkę i gdy chce je ktoś oglądać z jego wnętrza wyciągane są zakurzone, pordzewiałe rupiecie. Od razu przeprosiłam, że takim wyobrażeniem nie chciałam urazić kolekcjonera, ale tak właśnie przed wizytą sobie myślałam. Szybko dodałam, że zamiast spodziewanej rupieciarni zobaczyłam wspaniale wyeksponowane, w wojskowym szeregu poustawiane zbiory i na dodatek od razu wywołujące skojarzenie, że dom, to istne muzeum.

 

 

Aby zapoznać się z pełną treścią artykułu zachęcamy
do wykupienia e-prenumeraty.