Na trzecim piętrze bloku przy ulicy Żeromskiego nigdy nie było spokoju. Ciągłe wizyty podejrzanych osobników, awantury i alkoholowe libacje. Sąsiedzi mówią, że właścicielka lokalu kusiła los. W końcu doszło do tragedii... Czy musiało?
Akcja ratunkowa
Noc z 10 na 11 lipca na długo pozostanie w pamięci mieszkańców bloku przy ulicy Żeromskiego 10. Większość z nich już spała lub szykowała się do snu, gdy tuż po północy z mieszkania na trzecim piętrze zaczęły wydobywać się płomienie i kłęby dymu. W Komendzie Powiatowej Państwowej Straży Pożarnej w Szczytnie rozdzwoniły się telefony.
- Odebraliśmy ich około piętnastu. Dzwonili nie tylko mieszkańcy płonącego domu, ale też ludzie z sąsiednich bloków - mówi dowodzący akcją asp. Jan Niedźwiecki.
Na miejsce tragedii wysłano dwa zastępy straży.
Drzwi od mieszkania na trzecim piętrze były zamknięte od wewnątrz, konieczne okazało się ich wyważenie. Z balkonu za pomocą podnośnika ewakuowano 49-letniego Marka K. i psa właścicielki. Mężczyzna nie był w stanie odpowiedzieć na pytanie, czy oprócz niego w mieszkaniu znajdowały się jeszcze inne osoby. Strażacy rozpoczęli poszukiwania. W jednym z dwóch pokoi odnaleźli 48-letnią właścicielkę lokalu Hannę R. Kobieta już nie żyła. Zgon nastąpił najprawdopodobniej na skutek zatrucia dwutlenkiem węgla.
Podejrzani goście
Właścicielka lokalu słynęła z rozrywkowego trybu życia. W jej mieszkaniu często odbywały się zakrapiane alkoholem spotkania, podczas których nierzadko dochodziło do awantur. Hannę R. odwiedzali też goście słynący z upodobania do wysokoprocentowych trunków i mało higienicznego trybu życia.
- Zdarzało się, że spali na klatce schodowej i załatwiali na niej swoje potrzeby fizjologiczne - opowiada jeden z sąsiadów. Dodaje, że kobieta wielokrotnie kusiła los. - To musiało się skończyć tragicznie.
Niebezpieczne związki
Matka Hanny R., która wraz z mężem mieszka piętro wyżej w tym samym bloku, uważa, że wszystkiemu winna skłonność do nadużywania alkoholu i złe towarzystwo.
- Tyle razy ją ostrzegałam, tłumaczyłam, żeby wreszcie wyszła na prostą i przestała pić, ale bez skutku - mówi kobieta przez łzy.
Hannie R. od dawna nie wiodło się w życiu. Kilkanaście lat temu rozwiodła się z mężem, który także nie stronił od alkoholu. Mieli dwóch synów. W mieszkaniu kobiety odłączono dopływ prądu i gazu, bo nie płaciła rachunków.
Sytuacja pogorszyła się jeszcze bardziej na początku tego roku, gdy straciła pracę kucharki w Jednostce Wojskowej w Lipowcu. Powodem zwolnienia stało się pijaństwo.
- Od tej pory libacje były codziennością - opowiada ojczym zmarłej.
Feralnego wieczoru lokal przy ulicy Żeromskiego odwiedziło kilka osób, w tym także konkubent Hanny Leszek Ż, który miał klucze od mieszkania. Nie podobały mu się wizyty Marka K, czego zresztą nie ukrywał.
- Z tego powodu wielokrotnie dochodziło między nim a córką do kłótni - mówi matka zmarłej.
- Kilkakrotnie odgrażał się, że "z tym skończy" - dodaje ojczym.
Ok. 22.30 małżonkowie również usłyszeli odgłosy awantury. Przyzwyczajeni do takich sytuacji, nie przeczuwając tragedii, zasnęli. Obudzili się dopiero wtedy, gdy pożar trwał na dobre. Matka Hanny R., na skutek lekkiego zatrucia dwutlenkiem węgla trafiła na kilka dni do szpitala. Ma żal o to, że w krytycznym momencie nikt ze współbiesiadników nie próbował ratować jej córki. Według niej pożar nie był przypadkowy. Sugeruje motyw zemsty konkubenta.
Na razie ani policja, ani prokuratura nie chcą się wypowiadać na temat przyczyn tragedii.
- Za wcześnie na jakiekolwiek spekulacje. Zarządzono specjalistyczne badania, czekamy na ustalenia biegłych - informuje zastępca Prokuratora Rejonowego Dorota Krzyna. Wstępne hipotezy wskazują jednak, że przyczyną mogło być zaprószenie ognia. Pozostaje pytanie, czy przypadkowe.
Ewa Kułakowska
2005.07.20