odc. 110

Mała kabinowa łódka zakotwiczona do bojki przy brzegu mieszczneńskiego jeziora kołysała się dość mocno, chociaż najlżejszy nawet powiew wiatru nie marszczył wody lśniącej w blasku zachodzącego słońca. Rysio Bańka z wprawą właściwą każdemu z doświadczonych działaczy sportowych napełniał szklankę, niebezpiecznie balansującą na szczycie skrzynki mieczowej.

- Fifty… fiftyyy -– z napięciem starał się, aby zawartość naczynia składała się po połowie z przeźroczystego płynu ukrytego w butelce szczelnie osłoniętej papierową torebką oraz już jawnie dolewanego soku pomarańczowego. Jako Europejczyk w każdym calu i sportowiec także, przestrzegał zasady nie- spożywania alkoholu na obiektach sportowych. A łódka nim niewątpliwie była.

-- Ostatnia na.. nnna …nadzieja – załkał i duszkiem przelał zawartość szklanki do gardła.

-- Jaak mogli…, jak mogli?! Przecież … - tu głowa opadła mu bezwładnie na koję i sen ukoił rozpacz. Plany sportowego wykorzystania mieszczneńskich jezior znów zniweczyły sinice, a Rysio pozostał na pustej plaży. Sam jak palec, ostatni Mohikanin wodnych sportów w mazurskim miasteczku znów odciętym od wody…

Zgoła inny nastrój panował w gabinecie pani Dolińskiej. Czarne chmury, które nadciągały nad Mieszczno zostały rozproszone. Od samego rana urywały się telefony, już trzy ekipy telewizyjne zdążyły nagrać wywiady, w kolejce czekali reporterzy stacji radiowych i pozostała tłuszcza dziennikarska.

-- Znów Mieszczno na pierwszych stronach! – radował się Kowalski, skacząc po internetowych wiadomościach.

-- O niczym innym nie mówią! – Jurek Toczek siedział od rana ze słuchawką na uchu.

-- Muszę się dziś przyznać, że byłam przerażona, zastanawiałam się nad rezygnacją – westchnęła pani Dolińska, znów energiczna i rumiana.

-- Tak, stanęliśmy nad przepaścią, ale udało się cofnąć – odetchnął Kowalski, gładząc czule niewielką kartkę papieru zawierającą komunikat o wynikach badań wody w mieszczneńskich jeziorach. Zakaz korzystania z kąpieli był dwukrotnie podkreślony czerwonym flamastrem.

-- Panowie! – pani Dolińska znów pełna werwy przystąpiła do działania – musimy nadrobić czas, jaki straciliśmy przez ten nieszczęsny incydent.

-- Wywozimy z powrotem piasek rozrzucony na plaży? – poderwał się Kowalski.

Dolińska uśmiechnęła się. – A nie mówiłam, żeby się nie spieszyć? Ale nie, nie trzeba tego wywozić. Przyda się, jak zjedzie więcej turystów. Zrobimy konkurs budowania zamków na piasku. Będą pięknie konweniować z pustą przestrzenią jezior.

Uchyliły się drzwi – Jest ekipa telewizji „Jestem”, chcą zdążyć z reportażem przed wieczorną modlitwą – zaanonsowała supersekretarka Ania.

-- To może ja? – zaoferował się Jurek Toczek. Miał jeszcze coś niecoś do odrobienia za błędy młodości.

-- Dobrze, tylko ujmij to szerzej na tle perspektyw całego regionu – zgodziła się pani Dolińska – mamy też oczywiście czyste jeziora, ale takich jak w Mieszcznie nie ma nikt!

Następne pół godziny pani Dolińska i Kowalski spędzili na planowaniu strategii marketingowej dla turystycznej atrakcji, jaką niewątpliwie od lat były dwa najbrudniejsze jeziora mazurskie w jednym małym miasteczku. Już prawie wyczerpali wszystkie pomysły, łącznie z festiwalem piosenki ekologicznej, gdy do gabinetu wszedł Jurek Toczek przyjacielsko objęty z samym Wójcikiem.

-- Gratuluję, gratuluję – zagrzmiał tubalnie Wójcik – Znów idziemy do przodu, ekologia przede wszystkim! Będziemy chronić środowisko naturalne Mieszczna do ostatniej zielonej kropli w naszych jeziorach! Środki muszą się znaleźć!

-- Rekultywacja, renowacja, re… - tu pani Dolińska przerwała, gdyż Wójcik uścisnął ją radośnie.

-- Zostawmy te wszystkie bzdury, o których nikt w Mieszcznie już nie chce słuchać, bo znamy je od stu lat. Gdyby nie nasze śmierdzące kałuże, to skąd byśmy wzięli forsę? Oby śmierdziały jak najdłużej!

-- I przyciągały turystów z kraju i z zagranicy! – dodał stojący skromnie z boku Kowalski.

-- O właśnie! Turyści z zagranicy! – klepnął się w czoło Jurek Toczek. – Możesz pokazać ten prospekt? – zwrócił się do pani Dolińskiej. Sięgnęła do leżącej na biurku kolorowej teczki z rzucającym się w oczy logo „Maccabi Invest Corp”. Wyjęła obszerne pismo na czerpanym papierze i ostrożnie podała Wójcikowi.

-- Mamy tu wyjątkową ofertę! Zgłosiła się straszliwie bogata firma i chce kupić nasz zarastający od lat trawą podziemny dworzec międzynarodowy. To chyba jedyna taka szansa, aby w końcu go uruchomić.

-- Są zresztą naciski z samego Olsztyna, żeby poprzeć sprzedaż. Taki poważny inwestor chyba się już nigdy nie trafi! – dorzucił Toczek.

Wójcik uważnie studiował pismo. – No, ciekawe, ciekawe… - mruczał pod nosem – A wie ktoś co to za firma? Ma jakieś rekomendacje, najlepiej finansowe? Bo jakoś dotąd nie słyszałem… - jako były biznesmen Wójcik wolał być ostrożny.

-- No wiesz… - lekko zaperzył się Toczek – taka poważna firma, nie wypada przecież tak od razu wypytywać. Jeszcze się obrażą. Mówią, że mają powiązanie, że ho ho!

-- Sprawdziłem w Internecie – wtrącił się z boku Kowalski – całe 50 tysięcy kapitału! To dużo, czy mało? Nie znam się na tym…

Wójcik z powątpiewaniem pokręcił nosem. – A za ile chcą kupić ten nasz dworzec?

-- No wiadomo przecież… Za złotówkę, symboliczną – odparła cicho pani Dolińska.

-Marek Długosz