Tak zwane mass media czy inaczej mówiąc środki masowego przekazu mogą każdego wypromować i każdego zniszczyć. Przykładów jest tak wiele, że szkoda miejsca na pisanie o banałach. Każdy, za przeproszeniem, baran pokazywany codziennie w telewizji będzie po dwóch miesiącach pewnym kandydatem na posła z dużymi szansami. I tu też przykłady do obejrzenia po każdym włączeniu telewizora. Natomiast w niewielkich miasteczkach, jak na przykład nasze Mieszczno podstawowym miejscem kreowania i obalania autorytetów jest … no jakżeby inaczej - zakład fryzjerski, zwany od pewnego czasu salonem. Salon, jak to salon, salonowi nierówny. Jaki bowiem wpływ na układ miejsko – gminno – powiatowy może mieć salon, gdzie gospodarzą panienki w wieku poborowym, wycinające na czaszkach młodych troglodytów abstrakcyjne konstrukcje utrwalane żelem albo tzw. gumą. Co innego natomiast poważny salon polityczny, czyli zakład fryzjerski kategorii II, od niepamiętnych czasów nazywany „u pana Józia”.

Tenże szyldowy pan Józio od lat już zresztą spoczywający szczęśliwie w rodzinnym grobowcu, pierwszej tym razem kategorii, wiedział dokładnie o wszystkim, co działo się w Mieszcznie, natomiast nie miał pojęcia, czym są mass media. A przecież w epoce przedtelewizyjnej właśnie jego zakład pełnił funkcję głównego środka przekazu informacji o wszystkim co działo się w Mieszcznie i okolicach. Dzisiaj, jego kolejny już następca tradycyjnie nazywany przez stałych klientów panem Józiem, chociaż jako żywo na chrzcie mu Zbyszek dali, kontynuuje tradycje firmy, nieograniczony na szczęście tajemnicą spowiedzi, dziennikarską czy jakąkolwiek inną, tak często przywoływaną w sądach śp. IV RP.

W słotno – śnieżne piątkowe popołudnie w zakładzie u pana Józia życie salonowe rozkwitało. Po niezwykle pracowitym tygodniu dobrze było rozsiąść się w wiekowych fotelach, zajrzeć do rozłożonych gazet sprzed mniej więcej dwóch tygodni, a co najważniejsze uczestniczyć, nawet biernie, w emocjonującej wymianie poglądów pomiędzy stałymi bywalcami.

- Następny z szanownych, że tak powiem, panów pozwoli… - pan Zbyszek, Józiem zwany strzepnął białą chustę i z ukłonem zaprosił na fotel kolejnego klienta. Na fotelu dostojnie zasiadł Chruściel, wypełniając dokładnie całą jego powierzchnię.

- Jak zawsze na krótko i baczki równo z uchem… - raczej stwierdził niż zapytał pan Józio.

- A w życiu! Koniec z tym, panie Józiu! Idziemy na całość! Jak wojna, to wojna!

- Oooo… wyrwało się panu Józiowi i tylko długoletnia praktyka wstrzymała nożyczki już prawie zanurzone w kręconej chruścielowej czuprynie.

- Panie Józiu, robimy dziś tylko lekko boczki, to jest skronie chciałem powiedzieć, a górę zapuszczamy do oporu! Nie ma pan czegoś, żeby to tak trochę szybciej rosło?

- Co pan, panie szanowny, że tak powiem, loczki sobie robimy? – brwi pana Józia podniosły się wysoko i sięgnęłyby włosów gdyby na jego gładko wygolonej czaszce pozostał jeszcze przynajmniej jeden.

- Daj pan spokój, panie Józiu, prześladują mnie, nagonki robią, naloty! Trzeba się maskować! Póki co to, rozumie pan, tu jakiś unik, tam zwodzik, jak to w ringu. Ale długo tak nie da rady. No to jako pielęgniarka honoris causa fartuch założę, czepek na falujące loki i przecież kobiety nie ruszą, no nie?

- Chyba nie panie, że tak powiem szanowny – zgodził się pan Józio – ale dlaczego akurat ktoś się na pana tak uwziął?

- Jaki ktoś, jaki ktoś!? – zaperzył się Chruściel, a pan Józio wprawnym ruchem przyciął lekko siwiejący kosmyk na jego skroni – Żmija, którą na własnej piersi wyhodowałem! Judasz, zaprzedaniec! Pies na służbie reżimu!

- Proszę lekko główkę w lewo, nie w prawo! W lewo! O tak właśnie… - pan Józio pilnie pracował nożyczkami nad uchem Chruściela - A coś słyszałem i powiem panu, że rację ma pan, że tak powiem szanowny, jak najbardziej! Mnie też w zeszłym roku naloty robili, kontrole, tfu!, że tak powiem panie kochany! Czepiali się o fartuchy, jakieś tam łokciowe krany kazali zakładać! Co to ja tu ginekologiczny, że tak powiem, za przeproszeniem gabinet posiadam czy uczciwy fryzjerski interes w trzecim pokoleniu prowadzę?!

- I co, odpuścili? – zainteresował się Chruściel

- Paaanie, że tak powiem kochany! – uśmiechnął się pan Józio – żyje się już parę lat na tym świecie, no nie?

- Daj pan spokój, ja tam się urodziłem dopiero w osiemdziesiątym dziewiątym…

- Dobra, dobra, nie o polityce przecież rozmawiamy – pan Józio zaszedł Chruściela z drugiej strony i zaczął przycinanie baczków – ja tam uczciwy rzemieślnik jestem i żadnego ABC się nie boję.

- Ale jak w końcu się skończyło?

- Jak zawsze, że tak powiem panie kochany, jak zawsze… Co ja tam będę panu opowiadał.

- Co, i nie bali się?

- A czego tu się bać panie, że tak powiem panie kochany. Troszkę wody kolońskiej? – nie pytając sięgnął po starożytny ręczny pulweryzator. – Każdy lubi jak go odrobinę czymś dobrze pachnącym spryskać.

- Do głowy by mi nie przyszło… - Chruściel z niedowierzaniem kręcił głową.

- Pozwoli pan krawacik, że tak powiem trochę poluźnić - pan Józio z wprawą operował szczotką, zmiatając resztki włosów z szerokiego gorsu Chruściela.

- Jak zawsze piętnaście – podsumował zabieg.

- Nie, panie Józiu, za taką radę… - uśmiechnął się Chruściel wygładzając banknot

.

Marek Długosz