odc. 135
Ginie niestety tradycja w narodzie. Gdzie te czasy, kiedy w każdej szanującej się firmie, urzędzie czy bardzo poważnej instytucji nikt nawet nie pomyślał, aby w dzień imienin Sylwestra zrobić sobie wolne. Jeszcze jakieś pierwsze dwie godziny markowano pracę, podpisywano ostatnie kwity, spławiano zabłąkanych interesantów, robiono ostatnie porządki. Od śniadaniowej przerwy kończyło się już udawanie i oficjalnie na stoły, biurka i co tam się płaskiego nadarzyło wędrowały smakowite wiktuały. Z teczek, szuflad i szaf ciekawe główki wystawiały godne tego dnia butelczyny. Punktem kulminacyjnym były odwiedziny dostojnego kierownictwa, które po złożeniu stosownych życzeń i spełnieniu jednego, ale to tylko wyjątkowo oczywiście i tylko jednego toastu, wędrowało dalej. Wtedy już wszelkie naczynia i pojemniki szklane oficjalnie wyjeżdżały na stół. Do dziś w jednym z mieszczneńskich biur krążą legendy o takim sylwestrowym koleżeńskim spotkaniu, które zakończyło się późnym wieczorem następnego roku, w rzadko obchodzone imieniny Izydora, przypadkiem pracującego w tym biurze.
To były czasy! Tylko najstarsi urzędnicy bardzo ważnego urzędu pamiętali jeszcze te sylwestrowe szaleństwa. W mocno opustoszałym gmachu Jurek Toczek uporządkował na biurku ostatnie papiery, co cenniejsze zamknął w szafie, resztę wsunął w przepaściste szuflady. – Chyba wystarczy na dziś – zerknął na zegarek – Prawie południe, trzeba by się trochę przejść po starej budzie, zajrzeć do najpilniejszych, podziękować, pochwalić…
Wyszedł do pustego dziś sekretariatu, uśmiechnął się do praktykantki pilnującej z wielkim przejęciem telefonu.
- Jakby co, to jestem na terenie, proszę przełączyć na komórkę
- Tak, tak ja zaraz… natychmiast! – speszona poderwała się z fotela i natychmiast usiadła. Gdy wyszedł zaczęła się modlić, aby telefon nie zadzwonił. Nie miała pojęcia, jak się przekazuje rozmowy na komórkę szefa.
Toczek zajrzał tu i ówdzie, gdzieniegdzie wydawało mu się, że czuje jakiś charakterystyczny zapach, ale tylko mu się wydawało. Napoje mocniejsze od kawy zostały przecież z tych murów eksmitowane już parę lat temu przez Chruściela i konsekwentnie tego zakazu przestrzegano.
- Może by tak odwiedzić sąsiadów? – pomyślał – Wypada chyba tak serdecznie, po ludzku… - skręcił w boczne skrzydło zajmowane przez imperium Boryńskiego.
Tutaj czas jakby się zatrzymał.Zza wpółotwartych drzwi rozlegał się gwar ożywionych rozmów i brzęk szkła. Powrót w swojskie okolice gabinetu zajął Toczkowi już trochę więcej czasu.
- Popatrz Jurek, cholera! – mruczał do siebie, mocno opierając się o poręcz dziwnie stromych schodów – Jakoś na tej naszej wsi ludzie potrafią tak ze sobą… tak razem… jak ludzie! – zagwizdał pod nosem, a echo poniosło się po opustoszałych przestronnych korytarzach. Radośnie wkroczył do sekretariatu. – Co pani tu jeszcze robi? Do domu malutka, do domu! Szczęśliwego Nowego Roku! – zwolnił praktykantkę z dalszego czuwania. Rozejrzał się po gabinecie i z poczuciem dobrze spełnionego obowiązku narzucił na plecy długi czarny płaszcz, przejrzał się w lustrze i lekko przekrzywił na bakier czapkę. – Dobrze mi zrobi mały spacerek – uśmiechnął się radośnie – przed nocnym szaleństwem!
Przeszedł przez prawie pusty plac, gdzie wyjątkowo nie parkował żaden samochód i ciekawie spoglądał na wystawy mijanych sklepów. – Dawno nie miałem czasu tak się przejść – spojrzał na udekorowane lampkami drzewa. - Dzień dobry, wszystkiego najlepszego w nowym roku! – pozdrowił go mijający mężczyzna w sportowej kurtce. – Dziękuję i nawzajem! – odkłonił się. – Kto to był? – zastanawiał się przez chwilę, co przerwał mu pisk hamulców. - Do siego roku! – zza kierownicy starego „żuczka” wychylił się kierowca. – Nie wiedziałem, że jestem taki popularny! – wyprostował się dumnie. Nie zdziwił się już, gdy idący z naprzeciwka stary policjant w przydługim szynelu służbiście przyłożył dwa palce do czapki – Najlepszego, Szefie!
- Wszystkiego dobrego, panie Śliwa! – nie wiadomo skąd skojarzył sobie nazwisko. Zdziwił się, gdy policjant wyraźnie się skrzywił i wzruszył ramionami.
- Zaraz, miałem przecież kupić jakieś mandarynki - przypomniał sobie nagle i wszedł do najbliższego warzywniaka. Wewnątrz za ladą krzątały się dwie ciepło ubrane kobiety pakujące szybko do toreb owoce na uroczysty wieczór.
- I jeszcze dwa pory – starsza pani w berecie wskazała palcem na właściwą skrzynkę.
- Jeszcze pani dziś gotuje? - zdziwiła się sprzedawczyni.
- A jakbyś pani wiedziała, rano mi mój zjadł cały barszcz na wieczór! Pani, jak ja bym chciała być takim chłopem! – westchnęła ciężko – Taki to ma dobrze! – jak na komendę wszystkie klientki i sprzedawczynie spojrzały z wyrzutem na Toczka.
- To z pani pewnie feministka? – usiłował zażartować.
- Panie, panie! Obliczaj się pan ze słowami! – prychnęła klientka – Sam pan jesteś feminista!
- Albo i ten, no gej jeden! – dorzuciła druga.
- Ja tylko chciałem mandarynek … - Jurek schował głowę w ramiona – takich ładnych, ze dwa kilo. Tak ładnie wyglądają… - wskazał na skrzynkę.
- Owoc do jedzenia jest a nie do wyglądania! – pouczyła go pani w berecie.
- Weź se pan jeszcze i polakieruj! – dorzuciła druga – Będą ładniejsze!
Toczek zrobił się czerwony, marzył już tylko, aby zapłacić i uciekać.
- Reszta panie, jeszcze reszta! – cofnęła go od drzwi sprzedawczyni.
- Dziękuję i szczęścia w nowym roku – odważył się jeszcze na życzenia.
- I miłości kochany, miłości! – dodała z uśmiechem.
Marek Długosz