odc. 166
Niemiłościwie nam rządzący, których tylko przez szacunek dla instytucji Sejmu nie nazwę tutaj cyrkiem, pracowicie i za nasze pieniądze dostarczają rozrywki wypoczywającym wczasowiczom. Zamiast siedzieć w barach i jak porządny polski wczasowicz podczas deszczu uczciwie pić wódkę, tysiące ludzi zasiada przed telewizorami i ogląda na żywo spektakl stukający poziomem od spodu w niedościgłe dotąd pod tym względem seriale brazylijskie. Co oczywiście nie przeszkadza w spożywaniu wyrobów polskiego monopolu spirytusowego, bo na trzeźwo tego oglądać nie można. Wrzaski, obrzucanie się inwektywami, niemożność dojścia do jakiegokolwiek porozumienia to już właściwie normalka. Co te gry i zabawy najwybitniejszych przedstawicieli narodu polskiego (wiem, że obrażam tym sposobem naród, ale takich sobie reprezentantów sam wybrał) mają wspólnego z pięknym mazurskim Mieszcznem?
Dwaj znani przedstawiciele mieszczneńskiego biznesu, czyli Włodek Maciejko i Henio Krótki też zasiedli w to lipcowe deszczowe południe w głębokich fotelach. Pogoda nie nastrajała do wystawiania nosa poza doskonale klimatyzowane pomieszczenia rezydencji Maciejków. W tle brzęczał telewizor, gdzie transmitowano obrady dostojnej sejmowej „komisji regulaminowej” przypominające kłótnię przekupek (bo oczywiście kupcy na mieszczneńskim targowisku zachowują się w porównaniu z dostojną izbą naprawdę parlamentarnie).
- Niezły cyrk, co? – uśmiechnął się Włodek, spoglądając z niesmakiem w kierunku ekranu i pociągnął spory łyk słynnego grogu mieszczneńskich murarzy z parującego kubka.
- Szkoda nawet patrzeć – skrzywił się Henio Krótki – tylko szkoda, że to za nasze pieniądze – umoczył usta w szklaneczce ze starą dobrą whisky.
- Ja też już w ogóle nie mogę na to patrzeć… - westchnął Maciejko – a tak naprawdę to od czasu jak te (tu padło określenie znieważające organ najwyższy, więc go cytować nie będziemy) uchwaliły, że markety nie mogą działać przez cały rok.
- Właściwie nam to specjalnie nie zaszkodziło… - zdziwił się Henio.
- Tak się tylko tobie wydaje, pokombinuj trochę na parę lat naprzód. Albo jeszcze lepiej przypomnij jak do tej pory to się kręciło.
- No normalnie, firma przyjeżdżała do Mieszczna, szukała miejsca na market…
- Zaczynał się wrzask, że padnie cały handel – wszedł mu w słowo Maciejko.
- Prawie jak w sejmie – roześmiał się Henio – no może troszkę kulturalniej, bez wyzwisk, w końcu to tylko zapadła prowincja.
- A w końcu i tak wszystko trafiało do nas. Zgadza się?
- A do kogo miało trafić? – zdziwił się Henio – przecież wszystkie porządne place w mieście i tak są nasze. To z kim mieli gadać.
- No, tak łatwo to do końca nie było, trochę trzeba było z tym i tamtym pogadać… Trochę zdrowia i nie tylko to kosztowało, co? Ale mamy w końcu spokój.
- Jeszcze by nie! – Henio walnął duszkiem pół szklaneczki - Jak się uda to jeszcze parę placów mamy, wszystko do załatwienia. To nie Warszawa, tu nikt się nie będzie na nas wydzierał. Każdy kto powinien dziób już umoczył.
- Ale oferty już nie takie… - westchnął Maciejko.
- No to niech spadają na drzewo, i tak muszą do nas przyjść – Henio nie widział problemu.
- Do kiedy mamy umowy? Co? Pamiętasz? – Włodek wyjął z półki gruby skoroszyt i przerzucił kilka kartek.
- I co z tego? – Henio nie łapał.
- Bo już niedługo kończy się nam kilka umów i mam cynk z innych miast, że nowe propozycje są cieniutkie… - westchnął Maciejko.
- A co? Interes nie idzie? Wykończyli już przecież w Mieszcznie całą konkurencję, właśnie padł ostatni warzywniak w mieście, został już chyba tylko rynek. To czego się jeszcze czepiają kapitaliści, cholera! – zdenerwował się Henio.
- Każdy pretekst jest dobry, nawet ten – wskazał na telewizor.
- A co ma piernik do wiatraka?
- Obroty spadają, bo sejm zakazał handlu w niektóre święta, jak jeszcze paru oszołomów dojdzie do władzy to nawet w normalną niedzielę markety zamkną. I tutaj już nie będziemy mieli argumentów. Obniżą nam czynsz jak nic…
- Cholera! – znów zdenerwował się Henio – Nie można coś z tym zrobić, kredytów trochę wziąłem, inwestuję…
- Wiem, tylko szkoda, że beze mnie. Frajer z ciebie. Lepiej pomyśl jak z tego się wykaraskać, żeby nas naprawdę nie wycackali.
Obaj w zadumie sięgnęli po swoje ulubione trunki.
- Może za dużo już tego w Mieszcznie? Co? Przecież jak jeszcze te dwa nowe wybudują to będzie tego więcej niż straganów na rynku. Chyba trochę przesadziliśmy, nie? – Henio zmartwił się, mając w perspektywie spłatę nowych kredytów.
- Na szczęście nadmiar marketów to nie nasze zmartwienie – Maciejko był większym optymistą albo potrafił spokojnie przewidzieć rozwój wydarzeń.
- Poczekamy aż je otworzą, a wtedy akurat zaczniemy rozmowy o nowych czynszach.
- No i co? Mamy jakieś wyjście?
- Nawet dwa – Maciejko dla spotęgowania wrażenia znów sięgnął po kufel.
- Oooo? Co kombinujesz? Nie odpuszczamy?
- Jasne, że nie. Nawet jak jeden czy drugi market padnie to będziemy mieli znów nasz teren, ale już pod coś innego. Po co kupujesz, frajerze, jak teren spadnie nam jak z nieba?
Marek Długosz