Reklama

BANER WSPÓLNY 110325

odcinek 200

Strategia prowadzenia działań wojennych nie zmieniła się od wieków. Ulega wprawdzie pewnym modernizacjom, lecz wiadomo, że zawsze zwycięża ta strona, która ma nad przeciwnikiem przewagę ekonomiczną. I nic tego nie zmienia, z bohaterstwem żołnierzy i ich wodzów łącznie. Kronika niniejsza jest wprawdzie ograniczona terytorialnie do Mieszczna i jego najbliższych mazursko – kurpiowskich okolic, ale i tutaj w historii odległej jak i nam znacznie bliższej znajdziemy liczne przykłady. A któż byłby lepszym znawcą historii niż sołtys Marynara z Wyrzutków?

Wojna o Wyrzutki, czyli największy konflikt mazurski w XXI wieku jaki mamy zaszczyt dla potomności relacjonować, weszła jak się wydaje w decydującą fazę. Stronnictwo byłego sołtysa Burzyka, Grzżyczem zwanego ponosiło klęskę za klęską. Rozpaczliwa próba poszukiwania wsparcia u władz królewskich i wojewódzkich spełzła na niczym.

Inwestygatorzy królewscy, których Grzżycz w rozpaczy wezwał na pomoc odrzucili ze wstrętem jego doniesienie o marnowaniu przez Marynarę dukatów wydanych na pomoc uczonego najmimordy.

- Jest ci on wyedukowany i w pysku mocny – głosił komunikat inwestygatorni – lisią metodą posługiwać potrafiący. Dukatów jest wart, którymi obsypany został, bo skarbowi sołtysiemu korzyści przyczynił jeszcze więcej.

Rosło więc serce z radości Marynarze i jego stronnikom z setnikiem Pukajem na czele. Tym bardziej, że i Pana Wojewody i Marszałka Ziem Mazurskich urzędnicy nic zdrożnego w gospodarowaniu skarbem wyrzutkowym nie znaleźli. Łapsy centralne pana Kanclerza takoż nosa nie ubrudziły wtykając go we wszystkie – zdaniem Grzżycza - brudne kąty Marynarowej administracji.

Gryzł się więc nieszczęsny Grzżycz niezmiernie i z niepokojem na swą coraz bardziej topniejącą drużynę spoglądał.

- Nie tego się po was spodziewałem … - westchnął, patrząc w oczy dawnym druhom i druhnom nielicznym.

- Zamiast Marynarę argumentami i twardą ręką obywatelskiej demokracji przygwoździć, ze sztuczek cyrkowych się tłumaczysz! – pogroził palcem Wojskiemu.

- Wiesz ile mnie kosztowało, abyś łańcuch urzędowy mógł nosić, o interes nasz, starej grzżyczowej drużyny dbał, póki sam wojny z Marynarą nie wygram? Drugi raz postaram się takiego błędu nie popełnić.

Zeźlił się na te słowa Wojski, zaparowane szkła przetarł i dwa palce do góry podniósł – Grzżyczu, wodzu nasz i panie, to nie ja przecież cię w błąd wprowadziłem! To klucznica stara, której nie wiem dlaczego zawierzyłeś, bajaniem jakowymś nas na śmieszność naraziła, a Marynarze satysfakcję dała wielką. Oj, przyjrzałbym się na twoim miejscu co tak naprawdę u Marynary robi, ile jej on naprawdę płaci i za co!

Strapiony Grzżycz po prawdzie też już sam zaufanie do oddanej kiedyś sobie klucznicy tracić począł. Dziwnie spokojnie przecież Marynara do niej się odnosił, ba, nawet z lekka lekceważył, choć powszechnie wiadomo było, że od lat w grzżyczowej drużynie tkwi mocno.

Nie mógł jednak alteracji wielkiej dać po sobie poznać. Wiedział, że drużyna na nim się opiera i w każdej chwili rozpaść może, gdy ufność w wodza straci.

- Trudno, potyczkę przegraliśmy niczym drużyna rycerzy kopanej pod mglistym Belfastem, ale tylko potyczkę! Bramkę samobójczą klucznica nam wbiła, lecz odrodzimy się i dziesięć goli jeszcze wbijemy! Dał nam przykład sam Ben Hauker jak zwyciężać z San Marinaro! A teraz gdy w otwartym polu drużynie Marynary na razie stanąć sił nie mamy, metodą partyzancką posłużyć się nam trzeba.

- Jak hetman Czarnecki i sam Kmicic marynarowych podchodzić będziem? – Wojski zmarkotniał – ale ja przecież na widoku jestem, urząd pełnię…

- A Klossa pamiętasz? Na naszych Mazurach też bywał, więc przykład masz i to dobry!

Tymczasem w obozie Marynary radość panowała, ale i pełna koncentracja przed kolejnymi potyczkami.

- Osłabion Grzżycz jest już dostatecznie – zaczął setnik Pukaj – i może warto byłoby już o bitwie walnej pomyśleć, aby to wraże plemię raz na zawsze z naszej rodzinnej wyrzutkowej ziemi wyrznąć! Siły nasze rosną nad podziw!

- Nie masz w tym nic dziwnego – mitygował go Marynara – zawsze elektorat stronę silniejszego trzyma. Tak było, jest i będzie! Tylko Pukaju w gorącej wodzie kąpany być nie możesz. Grzżycz jeszcze siły ma i dużo do stracenia. A szczur do kąta zagoniony do oczu skacze! Spokój tylko i rozwaga nam potrzebna nadzwyczaj!

- No to kiedy?! – niecierpliwił się Pukaj.

- Zwyczajnie, jak czas przyjdzie Konstytucyją oznaczony, żeby nikt nam nie mógł zarzucić, iż władzę naszą bezprawnie sprawujemy. Wtedy bitwę decydującą wydamy, o czym już dziś możemy wszem i wobec ogłosić.

Pukaj aż za głowę się chwycił – Jak to tak, to nie atakiem niespodziewanym a zapowiadając bitwę głośno i wcześnie wygrać mamy? Nikt tak nie robi, a gdzie element zaskoczenia?

Uśmiechnął się na to Marynara pod wąsem, bo w fortelach mało mu kto dorównał, chyba że pan Zagłoba przed wiekami.

- Widzisz Pukaju, dziś staniemy w polu z Grzżyczem twarzą w twarz, tyle że za plecami ma on jeszcze ciągle poparcie mocne Partii Złotego Kłosa i Wójcika osobiście. A tego lekceważyć nie wolno, niejeden zadufany w sobie się na tym przejechał.

- No tak… - Pukaj nie był jeszcze do końca przekonany – Ale jak mu te plecy odciąć?

- Ot, dobre pytanie Pukaju! Od tego musimy zacząć i ciężko nad tym pracować. Co jest oczkiem w głowie Partii Złotego Kłosa?

- No rolnik nasz, ciężko chleb powszedni zdobywający…

- A od święta? – indagował nadal Marynara.

- No to jasne! Ochotnicze Fajermaństwo z Marszałkiem Złotego Kłosa na czele!

- To ile tam przewidujemy w wyrzutkowym skarbcu na ten rok dla naszych fajermanów z Wyrzutków? – uśmiechnął się Marynara – Na początek dajemy im dwa razy więcej niż dawał Grzżycz, a potem jeszcze się dołoży!

Marek Długosz