odcinek 205
Wielcy ludzie mają wielkie problemy, co masochiści mogą sobie codziennie oglądać w telewizji. A to samolot jest tylko jeden i to malutki, że dwie niezbyt rozwinięte fizycznie osoby razem się nie pomieszczą, a to krzeseł zabraknie w jakiejś na oko poważnej instytucji. Ciężki los takich jegomości nadętych do granic śmieszności. To wcale nie znaczy, że zwyczajni szarzy mieszkańcy małego mazurskiego Mieszczna żyją sobie bezstresowo. Samoloty na szczęście oglądają wysoko na niebie, krzeseł też im z reguły nie brakuje, a i stoliki się znajdą. Nawet czasem tym i owym zastawione.
Znanych nam już dobrze bohaterów tych opowiadań, trzech zwyczajnych śmiertelników z samego środka Mieszczna tym razem możemy zobaczyć w trochę innych dekoracjach niż zazwyczaj. Ciepła niespodziewanie wiosna spowodowała, że spotkali się w ostatnią sobotę na tak zwanym łonie natury, opuszczając swoje naturalnie zadymione środowisko przyrynkowego baru „Siwucha”. Okazja znalazła się szczególna, by na zaproszenie Franka Baczko w jego działkowej rezydencji pojawili się od lat zaprzyjaźnieni - straszny posterunkowy Kuciak, czyli „Śliwa” i młody ciągle biznesmen Rudy. Bliższego opisu ich ubiorów tym razem zaniecham, gdyż był on całkowicie nietypowy. Śliwa bez munduru i gumowego przedłużenia konstytucji nie wydawał się już aż tak strasznym posterunkowym, zaś Rudy w klapkach i szortach zamiast służbowego dresu, mógłby nawet dzieciom w przedszkolu bajki opowiadać, a nie zapracowanym prokuratorom, co często mu się zdarzało. Okazją do towarzyskiego wydarzenia na „Terenach Rekreacyjno - Wypoczynkowych sp. z o.o.” dawniej Pracownicze Ogródki Działkowe „Pokój”, było uczczenie istotnej zmiany jaka zaszła w życiu Franka Baczko. Po blisko pół wieku zaszczytnej pracy na niwie recyklingu surowców wtórnych Franek przeszedł na zasłużoną emeryturę.
- Panie Franku, to od nas na nową drogę życia, oby długą jak stąd do… do… - zająknął się Kuciak – do samego Zasypia – dołączył Rudy. Zza pleców gości wyglądał wielki pakunek owinięty starannie w kilka warstw papieru i tektury. Gdy po stosownych „niedźwiadkach” i wejściowym toaście Franek rozpakował prezent, łza spłynęła mu po pobrużdżonej gębie. Stał przed nim jego stary, jeszcze z połowy ubiegłego wieku rower, na którym przez lata woził do skupów złom i makulaturę. Nawet nie zauważył, że gdzieś mu niedawno zniknął, a teraz stał odmłodniały, błyszczący świeżym lakierem, dzwonkiem i lusterkami.
- Nigdy bym się nie spodziewał panowie… - Franek przetarł oczy – taka niespodzianka…. To czym chata bogata! – zaprosił do stołu ustawionego na małym tarasie przed jeszcze mniejszym domkiem.
Zasiedli więc w białych plastikowych fotelikach, a zasłużony emeryt wydobywał z niespodziewanie pojemnej piwniczki coraz to ciekawiej wyglądające potrawy i napoje.
- Trochę nas pan zaskoczył, panie Franku – zaczął Rudy – tak szast, prast i na emkę! Co tak pana pognało, panie Franku? Chłopaki z rynku nie chcieli uwierzyć, rynek bez pana już taki nie będzie …
- Latka lecą Rudy, a i interes niestety padł już prawie zupełnie. Bogaty kraj mamy niestety, nikomu już złom i makulatura niepotrzebna – skrzywił się Franek.
- Ja tam, panie Franku, nie wierzę, nie ma takiej możliwości, żeby tak pan już teraz w kapciach tu sobie na działce trawkę grabił i wiśnie na drzewach polerował – pokręcił głową Śliwa.
- No właśnie, w domu pan przecież gościem był zawsze! – dodał Rudy.
- Właściwie to tak przy okazji chciałem z wami pogadać – Franek potarł brodę – bo to pan posterunkowy życiowy człowiek, a ty Rudy też masz łeb a nie stojak pod kapelusz.
- No to co jest, gadaj pan, panie Franku – zaciekawił się Kuciak i pewnym ruchem umieścił zawartość kieliszka w miejscu do tego przeznaczonym.
- Bo wiecie, ten nasz dworzec podziemny trawą i grzybami zarasta…
- Fakt, nie wygląda, żeby jakiś ekspres tam miał zajechać, tory już zardzewiały, kryzys jest cholera! – skrzywił się posterunkowy. Zresztą podobno kawałek dalej od Mieszczna już nawet torów nie ma… Po co to teraz kraść jak nikt nie skupuje? Nic już z tego nie będzie chyba…
- Tak to tylko wygląda, ale coś się szykuje, tylko cicho! Nikomu nie gadajcie na razie. Może i dla was coś skapnie, a dla ciebie Rudy na pewno – Franek położył palec na ustach.
- Ooo… - Rudy otworzył gębę – to jednak coś się ruszy, pojedzie?
- W tę i z powrotem… - skrzywił się Kuciak.
- O właśnie, panie posterunkowy, w tę i z powrotem, albo w kółko – Franek z entuzjazmem pokiwał głową - Szkoła ma być na naszym dworcu! Dla takich, co stare koleje uwielbiają, pojeździć sobie chcą tam i z powrotem, a nawet w kółko! Parowozy za euro się kupi i jazda!
- A pan tam za profesora będzie – Rudy przymknął oko– od przestawiania wajchy?
- Profesor jak profesor, ale w każdej szkole woźny musi być i porządek trzymać, a na tym to ja zęby zjadłem. Nic jeszcze pewnego, ale miejsce mam zaklepane!
Posterunkowy i Rudy spojrzeli na siebie. To już wyglądało prawdopodobnie i poważnie.
- A dla nas by się coś nie znalazło? – zaciekawił się Kuciak – w policji bida aż piszczy, też czas najwyższy, żeby się urwać.
- Dokładnie nie wiem, ale coś słychać, że tam jeszcze coś ma być, jakieś gówniane elektrownie czy inna gazownia na wiatr. Jak coś będę wiedział, to dostaniecie cynk pierwsi – zapewnił Franek.
Humor uczestników spotkania wybitnie się poprawił, znów rysowały się przed nimi wielkie perspektywy. Szkoła, ekologia… Piękne jest życie w Mieszcznie.
Marek Długosz