Odcinek 28

Gabinet Chruściela był godny goszczenia tak wielkiej postaci. Obszerny niczym średniej wielkości stodoła, wyposażony we wszystkie atrybuty, jakie przysługiwały wybitnym ludziom zajmującym tak eksponowane stanowiska. Sam stół mógł służyć za boisko do, tak bliskich sercu gospodarza, rozgrywek piłkarskich szóstek. W ten deszczowy, zimny poranek, gdy wiatr gwizdał w szparach starego budynku, nie było to najbardziej przytulne miejsce na Mazurach. Listopadowe wiry liści za oknami nie nastrajały zbyt optymistycznie. Mimo to Chruściel był w świetnym humorze.

- Popatrz - uśmiechnął się do skulonego z zimna Mecenasa - tego się nie spodziewałem! Niby biedne Mazury i bogate Mazowsze, a jednak wybrali nas! Porządni ludzie w tym Dąbrównie!

- No... - mruknął Mecenas, grzejąc ręce o szklankę gorącej herbaty.

- Należy im się coś za to. Nie wiesz, czego tam najbardziej brakuje?

- Jak wszędzie forsy! - Mecenas charakterystycznym ruchem potarł dwa palce.

- Forsy, forsy! Może i forsy, ale tego to im akurat nie damy, bo sami piszczymy jak myszy! Chociaż, wiesz co?! Może by i się coś znalazło!

- Gdzie? - Mecenas sięgnął jednak do swej przepastnej torby i wyciągnął gruby plik kwitów.

- Wybudujemy im halę sportową! Taką z prawdziwego zdarzenia, z boiskami, widownią, siłownią...

- Oborą i wozownią - mruknął pod nosem Mecenas.

- Co tam mruczysz?

- Nic, tylko skąd na to wziąć? - drapał się po łysinie Mecenas.

- A ile możemy wyskrobać do końca roku? Tak na rybkę, żeby zacząć.

Mecenas, śliniąc palec dokładnie przeglądał po kolei kartkę po kartce, od czasu do czasu siorbiąc przestygłą już herbatę.

- Jakby tak pokombinować, to znalazłoby się z piętnaście kawałków. Na nic nie starczy... - rozłożył ręce.

- Dokładnie wystarczy! - Chruściela nic dziś nie było w stanie zasmucić.

- Powołamy komitet budowy, załatwimy wszystkie formalności, jak dobrze pójdzie to może nawet ogłosimy przetarg na projekt...

- Tak, tak! Konferencja prasowa, kwiaty od wdzięcznych mieszkańców... - Mecenas nie okazywał szczególnego entuzjazmu.

- Barani łbie! - Chruściel klepnął swego najbliższego współpracownika w plecy.

- Co mamy w przyszłym roku? No?

- Nowy Rok - nic bardziej oryginalnego nie wpadło do głowy Mecenasa.

- A w nowym roku wybory! Zgadza się?!

- Dokładnie! - ożywił się Mecenas.

- To sobie tylko policz! Za marne piętnaście patoli, po pierwsze utrzemy nosa naszym sąsiadom z Mazowsza, bo która wioska u nich ma taki obiekt? A po drugie - zobacz - najpierw powołanie komitetu i konferencja prasowa, przynajmniej lokalna. Potem wkopanie kamienia węgielnego - i znów konferencja, radio, może telewizja... Chłopie, to wszystko za marnych parę złotych!

- A jak nie będą chcieli? - przytomnie w końcu zapytał Mecenas.

- To się zrobi referendum! - roześmiał się Chruściel.

W tym momencie delikatnie uchyliły się drzwi i sekretarka zaanonsowała niespodziewanych gości. - Legionistki do szefa - uśmiechnęła się.

- Kto!? - zbaraniał Chruściel.

- No, jak tam je nazywają "moherowe berety".

- Co chcą? Nie ma mnie! Jestem zajęty! Właśnie zachorowałem! - sekretarka jeszcze nie widziała szefa tak przerażonego.

Nie miał jednak szans. Pchnięte mocną, energiczną ręką drzwi uderzyły o ścianę i do gabinetu wmaszerowały trzy panie w wieku tramwajowym, mocno ściskając pod pachą okazałe torebki.

Wykorzystując powstałe zamieszanie, Mecenas chyłkiem wymknął się do sekretariatu.

- Słu... słucham panie - Chruściel był szczęśliwy, że od niespodziewanych gości dzieli go szeroki blat biurka. Starał się jednak opanować.

- My do pana w sprawie...

- Ależ drogie panie! - długoletnie doświadczenie Chruściela przyszło mu w sukurs - Przecież nie będziemy tak rozmawiali na stojąco - szerokim gestem wskazał wygodne fotele. - Siadajcie panie wygodnie, serdecznie witam... - zerwał się zza biurka, nisko się kłaniając obcałowywał dłonie zaskoczonych kobiet.

- My jesteśmy... - znów zaczęła najniższa z nich.

- Wiem, wiem, drogie panie, dawno oczekiwałem... - Chruściel rozpływał się w uśmiechach.

- Może kawkę, albo herbatkę - szybko podniósł słuchawkę telefonu.

- Pani Aniu, proszę kawę i herbatę dla pań. I nie ma mnie dla nikogo!

- Mamy do pana...

- Oczywiście, wszystko jak tylko sobie szanowne panie życzą! - Chruściel osobiście stawiał na stoliku kruche ciasteczka. - Rzecz jasna to nie takie dobre jak te, które pieką piękne panie!! - krzątał się niczym kelner w najlepszej restauracji.

Gdy po godzinie rozanielone opuściły gabinet, opadł ciężko na fotel.

- Co chciały, szefie? - sekretarka sprzątała opróżnione filiżanki.

- Nie wiem, na szczęście nie wiem! - wyszeptał Chruściel.

Marek Długosz

Wszelkie podobieństwo osób i miejsc do rzeczywistości jest całkowicie przypadkowe.

2005.11.23