Dzisiaj mam ochotę napisać o dwóch sprawach zupełnie odrębnych. Łączy je tylko to, że dotyczą wydarzeń aktualnych, z ostatnich dni. Będą to zatem dwa odrębne felietony w jednym.
Trzeciego września zmarł Waldemar Kocoń. W wieku 63 lat. Piosenkarz o nieprawdopodobnych możliwościach wokalnych, a jednak nie do końca doceniany i nieco zapomniany. Czterdzieści trzy lata temu poznałem Waldka. Później znajomość urwała się, ale wiem trochę o jego kontaktach ze Szczytnem. W drugiej połowie lat siedemdziesiątych Waldek przyjaźnił się z naszym szczycieńskim poetą Romanem Maciejewskim. Roman był wówczas instruktorem teatru w Domu Kultury w Olecku. Później, a konkretnie w stanie wojennym, Kocoń odwiedzał Szczytno, mieszkając u rodziny Romana. Wiem, że został zapamiętany przez niektórych mieszkańców naszego miasta. Dlatego pozwolę sobie wspomnieć zamierzchły czas moich osobistych kontaktów z Waldemarem Koconiem.
Waldka poznałem w roku 1969 na czwartym Festiwalu FAMA (Festiwal Artystycznej Młodzieży Akademickiej) w Świnoujściu. W owym festiwalu brałem udział jako członek kabaretu „Stodoła”. Gwiazda naszego zespołu – Magda Umer starowała w konkurencji piosenki studenckiej. W tymże roku dwudziestoletni Waldemar Kocoń zwyciężył w konkursie „Kiermasz Piosenki Studenckiej”, który rokrocznie organizowano w warszawskim Klubie Medyka. Była to znacząca w środowisku nagroda, toteż podbudowany prestiżowo Waldek wybrał się po następne laury do mekki studenckich artystów – Świnoujścia.
Festiwal FAMA w roku 1969 był dość ciekawym festiwalem jeśli chodzi o nagrody. Grand Prix, za wykonanie piosenki „Jestem cała w twoich rękach”, otrzymała Magda Umer. Tekst utworu napisał Ireneusz Iredyński do muzyki Aliny Piechowskiej. Znakomite nazwiska! W dziedzinie kabaretu zwyciężył popularny po dziś dzień aktor filmowy, piosenkarz oraz rysownik-karykaturzysta Maciej Pietrzyk. Zaśpiewał własną piosenkę „Co jest”. Dodatkową, specjalną nagrodę za interpretację utworu dostała 17- letnia Anna Jantar. Natomiast nagrodę nadzwyczajną, od słynnego już wtedy Zbigniewa Namysłowskiego, otrzymał osiemnastoletni Zbigniew Hołdys za kompozycję, którą wykonał na flecie.
Waldkowi Koconiowi nie trafiła się żadna nagroda, ale lipcowe dwa tygodnie nad morzem, w towarzystwie fajnej młodzieży, na pewno znacznie pomogły mu w dalszym artystycznym rozwoju. Zwłaszcza, że był chłopakiem szalenie miłym i serdecznym, ogólnie lubianym.
W roku 1981 Waldemar Kocoń wyjechał do Nowego Jorku. Później mieszkał w Chicago. Wrócił po dziewiętnastu latach. W Polsce nadal występował. Był także znanym działaczem na rzecz ochrony zwierząt. Sam hodował serwale (afrykańskie drapieżne koty średniej wielkości). Do końca życia pozostał serdecznym i miłym chłopakiem, otoczonym wiernymi przyjaciółmi. W ostatnich chwilach była przy nim żona Daniela Olbrychskiego, bowiem Olbrychscy należeli do najbliższych przyjaciół Waldka.
No a teraz temat drugi W poniedziałek 10 września obejrzałem telewizyjny program „Tomasz Lis na żywo”. Wystąpił w nim Janusz Korwin-Mikke poproszony o odniesienie się do niezliczonych, negatywnych komentarzy prasowych i innych. Komentarzy dotyczących jego wypowiedzi, że telewizja nie powinna pokazywać …zboczeńców, morderców, słabeuszy, nieudaczników, kiepskich, idiotów – i inwalidów, niestety. Owo wredne w stosunku do niepełnosprawnych sformułowanie miało na celu wyrażenie poparcia dla decyzji nietransmitowania paraolimpiady. Byłem pewien, że to, co pan Korwin-Mikke palnął niebacznie na swoim blogu, jakoś tam inteligentnie wytłumaczy podczas programu i sprytnie się wycofa. Tymczasem obejrzałem żenujące wystąpienie zajadłego, upartego dziadygi, który zrobi i powie wszystko, żeby tylko choć na chwilę zaistnieć publicznie. Kogo się dało nawyzywał od debili i nawet przez moment nie był skłonny do sensownej refleksji.
Po wysłuchaniu zatem owego ogólnie nienawistnego bełkotu przyszło mi do głowy, że w takiej sytuacji to panu Mikke należałoby raz na zawsze zamknąć drogę do szklanego ekranu; choćby tylko jako królowi nieudaczników (w iluż to kolejnych wyborach startował i katastrofalnie przegrywał!), że już o głupocie nie wspomnę. No i w tym momencie pomyślałem o słynnym paragrafie 22 z powieści Josepha Hellera pod takim właśnie tytułem.
Przypominam, że w owej groteskowej, książkowej historii, której akcja toczy się podczas drugiej wojny światowej, amerykańscy bojowi lotnicy mogli skorzystać z regulaminowego paragrafu 22, to jest wystąpić o zwolnienie ze służby ze względu na chorobę psychiczną. Ale jeśli któryś z nich z taką prośbą wystąpił, z zasady odmawiano mu zgody. Bowiem ktoś, kto w trosce o własne życie wnosi o zwolnienie ze służby, udowadnia tym samym, że jest jak najbardziej przy zdrowych zmysłach.
I tu pointujemy sprawę Janusza Korwina-Mikke. Gdybym wystąpił z żądaniem niepokazywania tego pana w telewizji jako nieudacznika i głupka, tym samym zaprzeczyłbym wymienionym brzydkim epitetom. No bo jeśli ja miałbym postulować tego rodzaju wykluczenie, to znaczy, że podzielam pogląd pana Mikkego o telewizyjnej selekcji. A skoro akceptuję jego poglądy, to przecież nie mogę uznawać go za głupka i nieudacznika. Wypisz, wymaluj – paragraf 22.
No i jak tu z takim walczyć?
Andrzej Symonowicz