Na ul. Piłsudskiego trwa rozbudowa siedziby Komendy Powiatowej Policji. Prace idą pełną parą i wszystko wskazuje na to, że być może już z końcem tego roku szczycieńscy stróże prawa opuszczą walącą się stuletnią kamienicę na ul. Andersa, w której do dziś część z nich urzęduje.
W bliskiej odległości od budowy nowej siedziby komendy stoi inny obiekt także kojarzony z policją. Chodzi tu o dawne kasyno znajdujące się na terenie WSPol. Obecnie przedstawia ono opłakany widok i wygląda na to, że w najbliższej przyszłości będzie mocno kontrastowało z powstającą komendą. Obiekt jest częściowo zrujnowany. Jakiś czas temu przystąpiono do prac związanych z jego odbudową, ale dawno już utknęły one w miejscu. Nowszymi murami zainteresowali się miejscowi grafficiarze, którzy upstrzyli je różnobarwnymi napisami i rysunkami. Po czasach dawnej świetności kasyna nie został nawet ślad. Policyjna uczelnia miała i chyba nadal ma nawet pewne plany związane z zagospodarowaniem budynku, ale mijają kolejne miesiące i lata, a ruina jak stała, tak stoi.
PARA NA GNIEŹDZIE
Wygląda na to, że najgorsze pogodowe zawirowania mamy już za sobą i nadeszła wreszcie długo oczekiwana wiosna. O jej przyjściu świadczy m.in. to, że w nasze strony powróciły bociany. Pierwszych przybyszów z ciepłych krajów można było zobaczyć w ostatnich dniach marca. Jak wiadomo, region Warmii i Mazur to prawdziwa bociania mekka. Ptakom tym nie przeszkadza sąsiedztwo ludzi, dlatego chętnie osiedlają się w pobliżu gospodarstw, a ich gniazda można spotkać nawet przy dość ruchliwych drogach. By obserwować bociany, nie trzeba wcale wyruszać w daleką podróż za miasto. Wystarczy niedługi spacer w podmiejskie tereny, by dostrzec na słupie wielkie gniazdo, a na nim przybyłych właśnie mieszkańców. Widoczną na zdjęciu bocianią parę „Kurek” wypatrzył w Nowym Gizewie. Według ludowej wróżby, pierwszy zobaczony wiosną bocian na gnieździe oznacza, że cały rok będzie nam towarzyszyć ociężałość i niechęć do podejmowania energicznych działań. Za to widok ptaka w locie wróży aktywność i zapał do pracy. No cóż, wypada wierzyć, że tym razem przepowiednia się nie spełni ...
DRZEWA POD NAPIĘCIEM
Od Bożego Narodzenia minęło już kilka dobrych miesięcy, a w centrum miasta wciąż można dostrzec ślady świątecznych dekoracji. Konkretnie chodzi tu o budzące w grudniu powszechny podziw lampki wiszące na drzewach. Teraz jednak prezentują się one dość osobliwie, wzbudzając ciekawość u bardziej spostrzegawczych przechodniów. Co zrozumiałe, obecnie nie świecą, bo przecież pora zupełnie nie ta. Trudno wobec tego pojąć, dlaczego ciągle wiszą na drzewach na pl. Juranda i na ul. Odrodzenia w pobliżu kawiarni „Coffeeina”. Zwisające z gałęzi kable i niezabezpieczone gniazdka nie dość, że nie wyglądają zbyt efektowanie, to jeszcze wzbudzają obawy dotyczące bezpieczeństwa. Wprawdzie znajdują się one na pewnej wysokości, ale nigdy nie wiadomo, co może przyjść do głowy choćby rozochoconej i ciekawskiej młodzieży, która w przypływie fantazji zechce sprawdzić, czy przez przewody nie płynie prąd. Poza tym biedne drzewa prezentują się nader dziwacznie i nienaturalnie, spętane dość grubymi kablami, narażonymi na szkodliwy wpływ czynników atmosferycznych. Czyżby pozostawienie ich było podyktowane wygodnictwem i chęcią oszczędzenia sobie pracy w grudniu?
SZKARADNE PŁOTY
W kilku punktach miasta stoją sobie drewniane płoty. Nie są to jednak zwykłe ogrodzenia oddzielające od siebie poszczególne posesje, lecz, mówiąc kolokwialnie, gołe dechy stawiane przy okazji budów czy remontów w celu zabezpieczenia terenu i zakrycia go przed oczami ciekawskich. Zdarza się jednak, że te prowizoryczne ogrodzenia pozostają w miejskim krajobrazie przez długie miesiące, a nawet lata, stając się czymś w rodzaju tablic ogłoszeniowych wyklejonych różnego rodzaju plakatami reklamowymi czy informacjami. Dolepiania kolejnych kart papieru nikt w tych przypadkach nie kontroluje i nie ma komu uprzątnąć nadmiaru zniszczonych w skutek działania warunków atmosferycznych reklam. Płoty prezentują się więc nader niechlujnie. Podarte, brudne i szpecące okolicę papierzyska, zwisające z ogrodzenia nie wystawiają miastu najlepszego świadectwa. Przykładów takich mamy kilka, i to niemal w centrum Szczytna. Jeden z płotów znajduje się na ul. Leyka, drugi „zdobi” róg Polskiej i Żeromskiego. Przy tym ostatnim stoją na dodatek pojemniki na śmieci, z których wystają jakieś kartony. Przyznać trzeba, że takie widoki są marną promocją naszego miasta.
MAŁY, ALE WREDNY
Właściciele prywatnych posesji mają swoje sprawdzone sposoby na odstraszanie nieproszonych gości. Bodaj najpopularniejszym jest wywieszenie na furtce tabliczki z informacją o tym, że na intruza czeka budzący grozę pies. Na ogół takie zapowiedzi skutkują, bo przecież mało kto zaryzykuje sprawdzenie, czy właściciel danego domostwa napisał prawdę czy też nie. Tabliczki zazwyczaj nie porażają oryginalnością. Przeważają lakoniczne ostrzeżenia typu „zły pies”, „ostry pies” lub po prostu „pies”. Zdarzają się jednak i nieco bardziej rozbudowane charakterystyki czworonogów.
Właściciele jednej z posesji na ul. Władysława IV bez ogródek opisali zarówno powierzchowność swojego pupila, jak i jego cechy charakteru. I choć wydawać by się mogło, że jedno stoi w sprzeczności z drugim, bo przecież małe pieski do budzących grozę raczej nie należą, to jednak i one mogą dać nieproszonemu gościowi do wiwatu. Z małym, ale wrednym czworonogiem lepiej nie zadzierać, o czym najlepiej wie pewnie miejscowy listonosz.
DZIURA NA DZIURZE
Wraz z nastaniem wiosny uwidocznił się nie najlepszy stan miejskich ulic. W wielu rejonach wygląd nawierzchni woła o pomstę do nieba. Jest tak m.in. na ul. Kolejowej, Konopnickiej i Leyka, Łomżyńskiej oraz na mniejszych osiedlowych uliczkach. Gdybyśmy zaczęli opisywać wszystkie katastrofalne trakty, zabrakłoby nam miejsca na naszych łamach.
Jedną z bardziej zniszczonych ulic w Szczytnie jest z pewnością ul. Wileńska. Ruch panuje tu dość duży, tędy bowiem przemieszczają się pojazdy zmierzające w kierunku osiedla Królewskiego i z powrotem. Tymczasem dziur na jezdni nie brak, w wielu miejscach asfalt pokruszył się tak, że spod jego resztek wystają prehistoryczne niemal kocie łby.
W środę 2 kwietnia na Wileńskiej pojawili się robotnicy, którzy mieli za zadanie poprawić stan nawierzchni. Indagowani przez „Kurka” nie zostawili jednak złudzeń co do prowizorycznych efektów swoich poczynań, informując, że zalepiają jedynie tylko największe ubytki asfaltu. - Tak naprawdę to przydałaby się tutaj całkowita wymiana nawierzchni - usłyszeliśmy od jednego z robotników, który wyraził nadzieję, że sytuację poprawi pewnie dopiero zapowiadana budowa w tym miejscu kolejnego marketu. Czy tak się stanie, pokaże czas. Na razie kierowcy jadący ul. Wileńską skazani są na omijanie dziur zalepianych sezonowo lepikiem.