Duży orszak
W tym roku Jurandowi przemierzającemu ulice miasta towarzyszył dość spory, wcześniej nieoglądany w naszym mieście orszak. Miejscowi wojowie, wspomagani rycerzami ze Spychowa i przyjezdnymi z Ostrowi Mazowieckiej oraz Białorusi, szli długą i barwną kolumną, ale niestety, części widzów całkowicie zasłoniły widok stragany stojące na ul. Odrodzenia. Co jednak cieszy to to, że w tym roku zdołano uporać się (bodaj pierwszy raz w historii) z tym, co zwykle zostawiał jurandowy rumak na kostce brukowej, którą wyłożony jest plac Juranda. Teraz nic już nie cuchnęło w pobliżu stoisk gastronomicznych, ani nie stanowiło pułapki dla nieostrożnych przechodniów. Czyli jak się chce, to można uporać się i z takim problemem.
Jedność miejsca
Wszelkie imprezy Dni i Nocy Szczytna odbyły się w zasadzie tylko na placu Juranda. Co prawda trochę działo się także w bazie wodnej MOS-u, gdzie przeprowadzono wyścigi skuterów wodnych i smoczych łodzi, także nad małym jeziorem miał miejsce pokaz modeli pływających, ale to już wszystko. Wyglądało na to, jakby na czas DiN obowiązywała niepodważalna zasada jedności miejsca. Tymczasem brakowało nam imprez pobocznych, czegoś takiego, co wyszłoby naprzeciw publiki, która między koncertami wałęsała się po ul. Sienkiewicza oraz Odrodzenia zamienionych w deptaki.
Jest to dobry pomysł, ale cóż tam na tych deptakach było?
Parę pożądnych stoisk garmażeryjnych, wśród nich oferujące ogromne pajdy chleba krojone z gigantycznych bochnów - fot. 1. Kromki obłożone grubo smalcem kosztowały, niestety, także niemało, bo aż 6 zł!
Poza tym kilka stoisk z jako takimi pamiątkami, które można byłoby bez obciachu postawić sobie w pokoju, ale reszta... To na ogół odpustowe stragany z koszmarnym towarem w postaci peruk, kapeluszy, czy zabawek dziecięcych w najgorszym wydaniu oraz guście. Brakowało nam teatru ulicznego, którego aktorzy wchodziliby w bezpośredni kontakt z ludźmi spacerującymi po deptakach, jakiś hapenningów, czy choćby wielkoludów na szczudłach, nie mówiąc już o występach Peruwiańczyków, widywanych w ubiegłych latach. Spotkaliśmy jedynie na ulicy naszych miejscowych breakdancerów - Natalię Chołubowicz - fot. 2, Kisiela, Szapsa i Mupeda, dających popis swoich umiejętności.
Jak widać na zdjęciu, tego rodzaju występ przyciągnął uwagę niemałej publiki i gdyby takich podobnych temu popisów było więcej, znacznie uatrakcyjniłyby one święto miasta. Marzy się nam też jeszcze i coś innego. Aby obok, albo zamiast niektórych straganów, działała na deptaku uliczna galeria np. z fotogramami miasta i okolic, czy to współczesnymi, czy historycznymi, a najlepiej z jednymi i drugimi. Mamy przecież w Szczytnie grupkę zdolnych fotografików i gdyby np. Muzeum Mazurskie wyszło ze swoich ciasnych pomieszczeń z taką wystawą wprost do ludzi, na ulicę, byłoby doprawdy ciekawie. Cóż, pomarzyć można.
Cicho i spokojnie
Na ogół, mimo powszechnego dostępu do piwa i innych mocniejszych napoi, było dość, a może nawet bardziej niż dość, spokojnie w trakcie Dni i Nocy Szczytna. Tak zapewnia policja. Nie ma powodów, by jej nie wierzyć, bo „Kurek” także nie zauważył jakichkolwiek burd. Ci, którzy nieco przeholowali w alkoholowej kwestii nie rwali się do czynów, a raczej pasowali, wyłączając się całkowicie z aktywnego udziału w święcie miasta - fot. 3. Zapewne miała w tym swój spory udział upalna pogoda, zniechęcająca do bardziej energicznych czynów.
Naziemne i podniebne światła
Pewnym zaskoczeniem (in plus) było uruchomienie jeszcze przed DiN Szczytna iluminacji zamkowych ruin. Dyskretnie podświetlona fosa, jak i mocniej podkreślone światłami wyżej położone mury przyciągnęły młodzież. Rozmaite grupki młodych ludzi rozlokowały się tu, bądź tam, delektując się piwem i innymi przysmakami kupionymi na licznych stoiskach garmażeryjnych - fot. 4. Wspominając o światłach naziemnych, trzeba też dodać o iluminacji podniebnej. W tym roku bowiem znowu rozbłysły ognie nad ratuszową wieżą, i to całkiem efektownie - fot. 5.
Miało to miejsce podczas sobotniego koncertu, tuż przed występem grupy „Kombii”. Pokaz przygotowała miejscowa firma pani Kosmy, która obsługuje liczne imprezy w całej Polsce. Jak nam powiedzieli pracownicy firmy, przygotowanie do takiego pokazu nie jest sprawą prostą i może zająć nawet kilka dni. Najpierw trzeba napisać scenariusz określający kolejność wystrzeliwanych rac oraz ich kolory, aby całość była efektowna. Potem poszczególne rakiety należy odpowiednio ułożyć na specjalnych paletach, po czym pozostaje już tylko odpalanie. W przypadku bardziej skomplikowanych instalacji robi się to elektronicznie, w przypadku prostszych ręcznie.
SPADAJĄCE GAŁĘZIE
Ostatnio „Kurek” otrzymał wiele sygnałów od mieszkańców miasta dotyczących ul. Kolejowej. Zdaniem naszych czytelników, poruszanie się po tej ulicy staje się coraz bardziej niebezpieczne, a dzieje się tak za sprawą opadających tam na głowy przechodniów uschniętych konarów i gałęzi.
- Mała bieda, gdy w głowę walnie mały fragment gałązki, ale znacznie gorzej będzie, gdy zwali się na człowieka coś większego - ostrzegają nasi rozmówcy. Sprawdziliśmy to i nie ma w tym żadnej przesady. Wzdłuż ulicy rośnie wiele starych drzew, a spora ich część ma kompletnie uschnięte konary. Nie dość jednak na tym, bo stoją tu bowiem także całkiem martwe okazy - fot. 6. I tylko czekać aż zwalą się one na ulicę lub chodnik, który i tak jest już zasłany mniejszymi, bądź wększymi ułomkami konarów i gałęzi - fot. 7. Na zdjęciu (fot. 7) można bez trudu porównać rozmiary owych kawałków do np. głowy przechodnia. Widać od razu, że gdyby coś takiego spadło na jednego z młodzieńców widocznych na fotografii, mogłoby wyrządzić niemały uszczerbek na zdrowiu, jeśli nie coś gorszego.