Dodatek wydawany przy współpracy Wojewódzkiego Funduszu Ochrony Środowiska i Gospodarki Wodnej.
SPŁYW KRUTYNIĄ
Spływy kajakowe to obok spacerów i jazdy rowerem kolejna popularna forma letniego wypoczynku.
Amatorzy pływania po rzekach wybierają różne wodne wstęgi. Dużym zainteresowaniem cieszą się Czarna Hańcza i Rozpuda, ale najbardziej obleganą i leżącą tuż, na wyciągnięcie wioseł, jest nasza mazurska królowa rzek - Krutynia.
Mazurski pisarz Karol Małłek, którego pamięć uczczono w Krutyni, stawiając tam obelisk powiedział, że "KTO NIE WIDZIAŁ KRUTYNI, TEN NIE WIDZIAŁ MAZUR", więc... wiosła w dłoń i sami sprawdźmy, jaką radość i wspaniałe ukołysanie przyniesie spływ tą rzeką.
MIEJSCE, KTÓRE POLECAM...
PAWEŁ BIELINOWICZ, burmistrz Szczytna
W sąsiedztwie fascynujących jezior mazurskich są nasze małe rzeki. Uroku Sawicy, Wałpuszy czy Omulwi dodaje cisza leśnych zakątków nieodwiedzanych przez turystów. Warto wybrać się na początek na jednodniowe spacery brzegami tych rzek. Szczególnie spokojnie jest w jesienne wieczory. Nie jestem wędkarzem, lecz lubię podziwiać rybie harce w rzecznych odmętach. Samochód można zostawić w sąsiedniej wsi i wyruszyć niewydeptaną scieżką po przygodę z mazurską przyrodą.
(o)
WYPRAWA WSPOMNIEŃ
Otaczająca nas ze wszystkich stron przyroda sprawia, że doskonale czujemy się zarówno w lesie, jak i nad brzegiem jeziora. Jednak rozkoszując się pobytem na łonie natury, nie zawsze znamy historię danego zakątka. Dlatego też na taką wyprawę wspomnień wybierzmy się do Roman, by poznać przeszłość ludzi zamieszkujących okolice pobliskiego jeziorka. Warto w tym miejscu przypomnieć, że mimo oficjalnej nazwy Romanek, jest ono powszechnie znane jako jezioro Glica lub Iglica.
RODZINA GLITZA
Jedziemy ul. Śląską, a następnie Mrongowiusza i szybko docieramy do Roman. W centrum wsi, tuż przed drewnianym krzyżem skręcamy w lewo. Piaszczysta droga zaprowadzi nas do osady, gdzie stare domy mieszają się z nowymi wypoczynkowymi daczami letników.
Przed II wojną światową jezioro wraz z całym okalającym go terenem należało do Emilii i Karla Glitzów. Małżonkowie wraz z dziećmi wiedli tu spokojne i dostatnie życie. Karl uprawiał pola i zajmował się też łowieniem ryb w pobliskim jeziorze. Emilia miała baczenie głównie na dom i dzieci. Duży majątek przynosił wspaniałe zyski. Latem, ze względu na bliskość jeziora i lasu, był rajem na ziemi. Szczęśliwe życie właścicieli majątku zburzyła wojna. W styczniu 1945 r., gdy dotarła do nich wiadomość o zbliżającym się niszczycielskim żywiole w postaci wojsk radzieckich - postanowili uciekać. Na wóz zapakowali dobytek i pospiesznie ruszyli w drogę. Niestety, podjazd pod pierwszą górkę zakończył się pęknięciem koła. Dalsza jazda nie była możliwa. Karl Glitza zdecydował, że bez względu na konsekwencje muszą pozostać w domu.
Żołnierze radzieccy zjawili się tam 21 stycznia 1945 r. Ciężkie buty zadudniły na schodach i do kuchni z wycelowanymi karabinami weszli bezlitośni, bezkarni oprawcy. Odeszli smiejąc się i przeklinając. W domu na zakrwawionej podłodze pozostały trzy trupy: Karla, Helleny i Hainricha. Ciała męża, córki i zięcia opłakiwała ocalała Emilia. Zwłoki przez tydzień leżały na mrozie za domem. Skuta lodem ziemia nie poddawała się kobiecym rękom. Wreszcie, wzruszona bólem i obficie skropiona łzami - ustąpiła.
Emilia Glitza nigdy nie otrząsnęła się z bólu. Po wojnie sama zajęła się majątkiem. Najmowała ludzi do pracy w polu i na jeziorze. Żelazną, ale szczodrą ręką pilnowała wszystkiego. Z Polski do Niemiec wyjechała w 1962 roku. Gospodarkę od skarbu państwa przejęła po niej rodzina Ruszczyków.
Po latach Emilia Glitza przyjechała tu z wizytą. Chodziła po swoich dawnych włościach, uśmiechała się i z zadowoleniem kiwała głową. Złożyła kwiaty i zapaliła znicze na grobie swoich bliskich. W 1977 roku, miesiąc po wizycie w Polsce zmarła w Niemczech uspokojona, pogodzona z losem, w poczuciu zadowolenia, że majątek znalazł godnego właściciela.
Wybierając się na wycieczkę do jeziora swojsko zwanego Glica, pamiętajmy o tych, którzy kiedyś tu żyli. Chwilą ciszy i zadumy oddajmy im cześć, wszak tam, wśród drzew w niedalekim sąsiedztwie jeziorka jest ich mogiła.
GS-K
PLUSK WIOSEŁ
Spływy kajakowe to obok spacerów i jazdy rowerem kolejna popularna forma letniego wypoczynku. Amatorzy pływania po rzekach wybierają różne wodne wstęgi. Dużym zainteresowaniem cieszą się Czarna Hańcza i Rozpuda, ale najbardziej obleganą i leżącą tuż, na wyciągnięcie wioseł, jest nasza mazurska królowa rzek - Krutynia.
KRÓLOWA RZEK
Szlak kajakowy Krutyni liczy ponad 100 km i składa się z 20 jezior i 10 rzek. Przebiega przez urokliwe i bardzo urozmaicone przyrodniczo tereny kilku rezerwatów. Rzeka Krutynia, od której szlak przyjął nazwę, liczy 26 km długości i wypływa z Jeziora Krutyńskiego, a swój bieg kończy wpadając do Jeziora Gardyńskiego. Aby przemierzyć cały szlak, potrzeba kilku dni, ale organizatorzy spływów proponują też kilkugodzinne wypady W miejscowościach takich jak Spychowo, Zgon, Ukta, czy właśnie Krutyń funkcjonują Biura Turystyki Kajakowej, które organizują spływy i wypożyczają kajaki na godziny, zapewniając nie tylko sprzęt, ale i transport.
CUDOWNE KAMIENIE
Warto wybrać się do wsi Krutyń. W tej typowo turystycznej miejscowości bez problemu wypożyczymy u dowolnego organizatora spływu kajaki i wodnym szlakiem ruszymy na 13-kilometrowe spotkanie z bajeczną przyrodą aż do wsi Ukta. Pokonanie tej trasy zajmie nam ok. 4 godzin. Spokojny nurt doprowadzi nas najpierw do miejscowości Krutyński Piecek z zabytkowym, przedwojennym młynem wodnym. Dalej wpłyniemy na rozlewisko w Zielonym Lasku, gdzie musimy niestety wysiąść z kajaków, by je przenieść na drugą stronę. Ale ten mały przerywnik w podróży to wspaniała okazja do spojrzenia na dno rzeki. W krystalicznej wodzie, obok swojego oblicza, dostrzeżemy kamienie o czerwonym kolorze - taką charakterystyczną barwę nadały im krasnorosty. Miejscowi twierdzą jednak, że pewnego razu Matka Boska płynęła kajakiem, a gdy wysiadła, tak niefortunnie stanęła w wodzie, że skaleczyła sobie stopę i stąd cudowne przebarwienie kamieni.
FOTOGRAFICZNY RAJ
Uważny obserwator dostrzeże nie tylko niezwykłe kamienie, ale też różne ptactwo wodne, które nawykło do obecności człowieka i nie czmycha w szuwary, tylko spokojnie czeka, aż pstrykniemy mu fotkę. A spływ każdemu fotografowi-amatorowi dostarczy niepowtarzalnych i tak łatwo dostępnych wodnych modeli. Na pewno sfotografujemy nurogęsi z haczykowatymi dziobami; dumne łabędzie i brzydkie kaczątka. Uwiecznimy na fotografiach bajeczne zakola rzeki oraz niepowtarzalną roślinność.
KLASZTOR STAROWIERCÓW
Gdy zbliżymy się do trzcinowiska koło Wojnowa, warto skręcić w prawo, by pokonując mały i wąski dopływ Krutyni zwany Dusianką oraz jezioro Duś dotrzeć do tej ciekawej miejscowości. W Wojnowie warto zrobić przerwę i zajrzeć do tamtejszego klasztoru starowierców. Dostrzeżemy w tej świątyni wieloramienny, kipiący złotem żyrandol i dowiemy się, że pewien wdowiec, zrozpaczony śmiercią ukochanej żony, ufundował ten drogocenny przedmiot, którego ramiona określają wiek zmarłej kobiety. Po wizycie w Wojnowie tą samą drogą wśród trzcin wracamy na porzucony szlak, by dalej rzeką przecinającą łąki dotrzeć do Ukty. Tam czeka już na nas samochód, którym wracamy do Krutyni.
Już mazurski pisarz Karol Małłek, którego pamięć uczczono w Krutyni, stawiając tam obelisk powiedział, że "KTO NIE WIDZIAŁ KRUTYNI, TEN NIE WIDZIAŁ MAZUR", więc... wiosła w dłoń i sami sprawdźmy, jaką radość i wspaniałe ukołysanie przyniesie spływ Krutynią.
Grażyna Saj-Klocek
POD ROZŁOŻYSTĄ JABŁONIĄ
Na ciekawy pomysł wpadły dwie młode mieszkanki Racibora, Karolina i Gabriela Kaźmierczak. Siostry postanowiły udzielać lekcji jazdy konnej. Aktywnie i pracowicie spędzają wakacje, zaszczepiając miłość do koni innym.
PANNY Z MĄDRĄ GŁOWĄ
Działalności młodych instruktorek sprzyja swoboda i przestrzeń, jaką mają mieszkając w domu zagubionym wśród lasów, łąk i w niedalekim sąsiedztwie jeziora Świętajno. Panny ukończyły specjalistyczne kursy, a mając przyzwolenie od rodziców i dziadków, z ochotą galopują po malowniczej okolicy. Cierpliwie i z wielką wyrozumiałością uczą swoich gości obcowania z końmi. W domu trzypokoleniowej rodziny zwierzęta zawsze odgrywały ważną rolę. Pierwszy koń pojawił się tam wiele lat temu. Gdy Nadleśnictwo Spychowo wysłało swojego konia od zrywki drzew na emeryturę, państwo Karolina i Artur Kaźmierczak podjęli decyzję o jego zakupie. Pomysł rodziców przypadł do gustu dziewczętom, na rozłożystym i wspaniale umięśnionym ogierze brały swoje pierwsze lekcje. Przyzwyczajony do ciągłej obecności ludzi dobroduszny koń z cierpliwością godził się na wszystko, wiodąc spokojne życie. Kolejne zwierzę trafiło do gospodarstwa już za sprawą dziewcząt. Dowiedziały się, że w pewnej miejscowości w karygodnych warunkach bytuje klacz. Dzięki staraniom dziewcząt, zwierzę trafiło do ich stajni. Klaczą natychmiast zajął się weterynarz. Przy stałej opiece całej rodziny stopniowo odzyskiwała siły. Pewnego mroźnego dnia dokonano niesamowitego odkrycia - klacz powiła maleńkie, kruche źrebię. Była to miła niespodzianka, ale znów cała rodzina swoją uwagę skupiła na doglądaniu maleństwa i jego mamy. Pani Karolina ubrała źrebię w swój ciepły polar i to tak mu się spodobało, że gdy mrozy minęły, nie chciał się z nim rozstać. Teraz Moherek, bo takie dano mu imię, to wesołe i zalotne źrebię. Uwielbia pieszczoty, a w zamian każdemu, kto zechce się z nim bawić rozwiązuje sznurowadła i prycha zadowolony ze swoich umiejętności, ukazując w uśmiechu całą gamę mocnych zębów. Dziś w gospodarstwie są dwie klacze: Morka, Malajka i wesoły Moherek.
NA CHMURACH
Z wielką miłością oraz dumą o poczynaniach wnuczek mówią dziadkowie Krystyna i Zygfryd Klimpel. Małżonkowie do Racibora trafili w 1964 r. i są najstarszymi mieszkańcami tej miejscowości. Pan Zygfryd z lekkim uśmiechem zadumy objaśnia, że wszyscy ich znajomi są już na chmurach. Teraz Racibór to typowo rekreacyjna miejscowość, a stare wypiera młodość, postęp i nowoczesność. Nie dziwi się temu, bo wie, że taka jest kolej rzeczy. On sam był we wsi prekursorem wypasania krów za elektrycznym pastuchem oraz mechanicznego ich dojenia. Zwierza się też, że przy życiu trzymają ich córki, których mają aż cztery. Pani Krystyna opowiada z kolei, że nawet gdyby nie chciała, to i tak gospodarstwo to wielka agroturystyka. Ich dom przez cały rok tętni życiem za sprawą odwiedzających go gości.
WILGA WOŁA DESZCZ
Naszą przemiłą rozmowę przerwała pani Karolina - córka gospodarzy, która zwróciła uwagę na przepiękny ptasi trel. Powiedziała, że to wilga śpiewa na deszcz. Faktycznie, po krótkiej chwili w liście rozłożystej jabłoni, pod którą siedzieliśmy, uderzyły pierwsze krople. Więc pan Zygfryd - przeuroczy gawędziarz - mógł wieść swoją opowieść o osiągnięciach wnuczek dalej. Pochwalił się, że Karolina obecnie jest studentką weterynarii, a Gabrysia rozmawia z żurawiami. Na wyjaśnienie nie trzeba było długo czekać, otóż młodsza z wnuczek ukończyła szkołę muzyczną w klasie trąbki i swoje muzyczne popisy często prezentuje stojąc z instrumentem w oknie lub po prostu w sadzie. Echo niesie dźwięki po lesie i ciekawskie żurawie często podchodzą pod sam dom, by towarzyszyć sygnalistce. Obie panny, wywodząc się z rodziny o tradycjach leśno-łowieckich, podzielają te wspaniałe pasje. Warto wybrać się do Racibora, by pod bacznym okiem młodych instruktorek pogalopować po malowniczej okolicy, ale warto też przysiąść pod rozłożystą jabłonią, by posłuchać barwnych opowieści pana Zygfryda. Wówczas na pewno specjalnie dla nas zaśpiewa wilga, która uwielbia przysiadać na krzaku porzeczek i posilać się czerwonymi smakowitymi kuleczkami. A może Gabrysia zechce wyciągnąć swój zaczarowany instrument i przywoła żurawie? A my, zajadając przepyszne ciasto pani Krystyny, przymkniemy oczy i powiemy: "Trwaj chwilo, bo pięknie tu i gospodarze tacy gościnni..."
Grażyna Saj-Klocek
KONKURS DLA CZYTELNIKÓW (Z NAGRODĄ)
Jaki ptak podczas bytności w Raciborze sprowadził deszcz?
Osoba, która prawidłowo odpowie na pytanie otrzyma lekcję jazdy konnej.
(red)
2006.08.23