Tydzień temu, w „Kurku Mazurskim”, Ewa Kułakowska opisała wernisaż mojej autorskiej wystawy. Swój materiał zatytułowała „Artysta ery przedkomputerowej”. Uważam to określenie za znakomite i jako taki właśnie artysta pozwolę sobie przybliżyć czytelnikom ów prehistoryczny już dzisiaj okres. Młodzieży całkowicie nieznany.
Zacznę od tego, że w latach mojej wczesnej młodości nie tylko nie istniała jeszcze w Polsce telewizja, ale nawet coś tak oczywistego dzisiaj jak magnetofon zobaczyłem dopiero będąc licealistą. Oczywiście mieliśmy w domu radio oraz gramofon na winylowe płyty. Także telefon, ale mało kto miał wówczas toto w prywatnym mieszkaniu. W prasie z początku lat sześćdziesiątych można było coś tam przeczytać o elektronowych mózgach (nie istniała jeszcze nazwa komputer), nad którymi ponoć pracowano w Ameryce i wszechmocnym ZSRR, ale były to wieści zbliżone do science fiction. Trochę podobne w przekazie do stylu, w jakim dzisiaj mówi się o gwiezdnych wojnach w kosmosie.
Kiedy pracowałem na stażu, w latach 1969-1972, w moim biurze architektonicznym zainstalowano najnowszy wynalazek, jakim była kserokopiarka. Mebel wielkości sporej komody. Wykonanie jednej odbitki trwało do dziesięciu minut, ale to już było coś wobec siermiężnego wyposażenia projektowych pracowni. Wkrótce potem opuściłem biuro, uzyskałem dodatkowy dyplom plastyka i oto stanąłem oko w oko ze światem zachodnim i jego technologią.