Tuż po gwałtownej ulewie, która nawiedziła nasze miasto w ubiegłym tygodniu, plac Wolności i jego najbliższe okolice zmieniły się w lokalne jeziorko przeszło półmetrowej głębokości. Dzieje się tak po każdym większym deszczu, co mocno irytuje właścicieli tamtejszych placówek handlowo-usługowych.
Podobnie jak plac Wolności oraz ul. Wyspiańskiego, także i spora część starego targowiska znalazła się w ów feralny wtorek nagle pod wodą. Kupcy byli zmuszeni przerwać handel i brodząc po kolana w mętnej wodzie zbierali warzywa i owoce oraz inne towary ze swoich stoisk, aby je uratować przed żywiołem.
Bliższa jezioru stara cześć targowicy, jak i plac Wolności znajdują się w lokalnym obniżeniu terenu, stanowiącym dołek ciągle zalewany przez gwałtowniejsze deszcze. Mimo toczących się prac mających w końcu ujarzmić opadową wodę, poprawy żadnej, jak na razie, nie widać.
NIESPEŁNIONE NADZIEJE
- Ileż to pieniędzy wyrzucono w błoto - pomstują kupcy z targowicy, wskazując na mające się ku końcowi roboty ziemne prowadzone na ul. Targowej. Spodziewali się, że w ich wyniku teraz będzie już sucho, a przyszło im brodzić po kolana w śmierdzącej wodzie.
Poirytowany jest też Marcin Wleciał, szef sklepu i hurtowni obuwniczej z ul. Wyspiańskiego. Pod progiem jego placówki rozlało się spore jeziorko, którego wody wdarły się do ogródka pobliskiej kawiarenki „Pistacja” i sięgnęło marketu „Biedronka”, oblewając go ze wszystkich stron.
Straż pożarna przywiozła tu kilka pomp, ale nie czekając aż te zrobią swoje, strażacy wspólnie z poszkodowanymi chwycili za wiadra, by wylewać wodę z podtopionych posesji.
Marcin Wleciał czuje się oszukany przez miejskich urzędników. Już w październiku ubiegłego roku przekonywali go, że teraz nastąpi poprawa, potem to samo mówili w marcu 2010 r. i później w czerwcu.
- Gdybym posłuchał i nie przygotował się na podtopienie, fatalnie bym na tym wyszedł - mówi biznesmen, dodając, że przed wdarciem się wody do jego pomieszczeń uratowały go wysokie progi, które znacznie podwyższył w zeszłym roku i worki z piaskiem, których spory zapas trzyma zawsze na zapleczu.
Jego sąsiad Wojciech Karalus, prowadzący kawiarenkę „Pistacja”, ulewę odczuł boleśniej.
Oprócz strat wynikających z awaryjnego zamknięcia lokalu, musi jeszcze pokryć koszty suszenia podłóg, wykładzin i ścian oraz usuwania szlamu. Feralnego wtorkowego popołudnia woda wdarła się także do dolnych kondygnacji MDK-u, zalała piwnice domów leżących m. in. przy ul. Pasymskiej oraz wiele garaży na bagnach.
Dała się we znaki także i w innych punktach miasta, zmuszając strażaków do licznych interwencji.
UTRUDNIONE SPŁYWY
Urzędnicy miejscy twierdzą, że nie zostali właściwie zrozumiani przez kupców z targowicy i handlowców z ul. Wyspiańskiego.
- Prace prowadzone w ubiegłym roku nad małym jeziorem miały na celu jedynie poprawę powierzchniowego spływu wód opadowych poprzez udrożnienie i powiększenie wlotów oraz samych studzienek burzowych, ale nie całkowitego ich odpływu - tłumaczy Krystyna Lis z Urzędu Miejskiego.
Wąskim gardłem tamującym dalszy odbiór wód z tego terenu są bowiem kolektory burzowe, które odprowadzają wody opadowe aż do Kanału Domowego. Muszą one być zmodernizowane i oczyszczone z namułów i to dopiero, jak zapewnia ratusz, przyniesie znaczącą poprawę. Roboty te, jak wyjaśnia Krystyna Lis, są już aktualnie prowadzone, choć ubiegłotygotygodniowa ulewa opóźni ich zakończenie.
Marek J. Plitt/fot. M.J.Plitt