Z Dniami i Nocami Szczytna jest trochę jak z Bożym Narodzeniem – choć oczywiście ten i ten okres w roku dotyczy rzeczy na pozór innych.

Festiwal czy po prostu Dni i Noce?Tu i tu chodzi jednak o świętowanie. Związana jest z tym pewna powtarzalność, wracanie do tych samych rytuałów. Trudno sobie wyobrazić polskie Boże Narodzenie bez wigilijnego dzielenia się opłatkiem, przygotowania określonych potraw, ubierania choinki, przedświątecznych porządków, śpiewania czy choćby słuchania kolęd itd. Podobnie jest z naszymi Dniami i Nocami Szczytna. Choćby ktoś je przemianował na festiwal, przegląd czy przestawił kolejność wyrazów z nazwy, to i tak w powszechnej świadomości będą to Dni i Noce Szczytna. Wjazd Juranda z jego świtą (fot. 1) musi być? Musi. Skasować koncerty? Bezsens. Zlikwidować straganiki, bo kręcone kartofle (jedna sztuka) będą po 18 zł? Chętni do ich kupienia się znajdą, a zjeść i wypić podczas wspólnego świętowania przecież coś trzeba.

W tym roku, wbrew wcześniejszemu mówieniu o wyczerpaniu dotychczasowej formuły, schematy zostały. Bo niby co w zamian zupełnie nowego wprowadzić? Pojawiły się pewne zmiany (czasem rozwiązania znane z przeszłości), które na złe chyba nie wyszły – choć słyszeliśmy o pretensjach związanych z logistyka. Atrakcją, chyba niewystarczająco rozreklamowaną, były sobotnie darmowe przejażdżki piętrowym londyńskim autobusem (fot. 2) . Stara zajezdnia znajdująca się na skrzyżowaniu ulic Kościuszki i Lipperta, przypomniała o swoim istnieniu i kto tylko wiedział o możliwości zrobienia sobie kilkunastominutowej wycieczki, z tego skorzystał. Czerwony angielski routemaster wzbudził zrozumiałą ciekawość na ulicach i chodnikach.

Pasażerowie głównie z górnego niezadaszonego pokładu głośno wyrażali swoją radość z przejażdżki, pozdrawiając tych, co na dole. A trzeba przyznać, że Szczytno z góry, pokazywane w ruchu, wygląda faktycznie inaczej (fot. 3). Jak wytłumaczył nam kierowca autobusu, pojazd wyprodukowano w roku 1959 – jest więc on już dość leciwy. Routemastery produkowano w latach 1954-1968 w wersjach krótszej i dłuższej. Pojazd, który dotarł na szczycieńskie DiN, stanowi część taboru pewnej warszawskiej firmy, a był już także na Słowacji i na Węgrzech. Jego maksymalna prędkość – od momentu opuszczenia fabryki – to 50 km/h. Wynika ona z faktu przeznaczenia go do jazdy w roli autobusu komunikacji miejskiej. Pali około 25 litrów na 100 km. Kierownica umieszczona jest po prawej stronie, a kierowca znajduje się w wydzielonej kabinie. Kiedyś, aby przyspieszyć tempo jazdy, w autobusach była dodatkowo osoba sprzedająca bilety. Co ciekawe, pasażerowie mają do dyspozycji tylko jedno wejście/wyjście niezablokowane drzwiami (fot. 4). Kiedyś umożliwiało to wchodzenie lub wychodzenie z pojazdu także podczas wolniejszej jazdy czy stania na światłach.

Podczas przejażdżki głównymi ulicami Szczytna przystanków nie było. Wynikało to choćby z faktu, że wspomniane wejście znajduje się w naszych realiach od strony jezdni, a nie chodnika. Przez ponad sześć dekad w autobusie pojawić się musiało parę rzeczy nowych. Są to chociażby opony, które wyprodukowano w Olsztynie.

 

 

Aby zapoznać się z pełną treścią artykułu zachęcamy
do wykupienia e-prenumeraty.