Kilka tygodni temu napisałem felieton o piosenkach i pieśniach. Zainspirował mnie fragment tekstu przeboju śpiewanego w latach pięćdziesiątych przez Janusz Gniatkowskiego.

Czołowego piosenkarza lat powojennych, nazywanego „Boski Gniatkowski”. Pamiętam doskonale owe lata oraz piosenki nadawane wówczas przez radio. Zrobiłem sobie zatem w domu w Szczytnie koncert przebojów Janusza Gniatkowskiego. Nieco wzruszyłem się, ale przy okazji, już po raz drugi, fragment jednej z usłyszanych piosenek podpowiedział mi temat dzisiejszego felietonu. Tym razem będzie to tekst na temat dawnej elegancji i co to pojęcie oznacza dzisiaj. Gniatkowski śpiewał tak: kapelusz mam trochę staromodny, no to co? Nie muszę przecież w lustrze stać i krawat też nieprawdopodobny, bo… widać na taki krawat mnie stać. Zatem idąc tropem mistrza Gniatkowskiego, zacznę wspominać elegancką odzież lat minionych. Zacznę od kapelusza. Kapelusza męskiego.

Temat jest mi bliski, bowiem należę do raczej rzadkich współczesnych użytkowników owego nakrycia głowy. W Szczytnie, poza mną, widuję zaledwie kilku, no może kilkunastu panów noszących kapelusze. Niektórych znam osobiście. Ogólnie rzecz biorąc trochę mnie dziwi owa awersja do tradycyjnego nakrycia głowy. Dla mnie kolosalne znaczenie ma fakt, że w kapeluszu, nad moimi włosami, jest jakaś powietrzna przestrzeń. To poniekąd ogranicza proces pocenia się głowy. Poza tym, w czasie opadów, rondo stanowi pewną ochronę przed deszczem. Wprawdzie współczesny kapelusz to nie meksykańskie sombrero, albo kowbojski stetson, ale zawsze osłoni choćby tylko szyję.

Skąd wziął się kapelusz? Trudno na to odpowiedzieć. Znany jest już od setek lat, ale też występuje na świecie w tylu wersjach, że naprawdę trudno rozeznać się w owej różnorodności. Do dzisiaj przetrwał model FEDORA – ulubione nakrycie głowy Humphreya Bogarta i wszystkich gangsterów, a także Indiany Jonesa. Warto też wspomnieć, że azjatyckie stożkowe nakrycia głowy, to także kapelusze. No a w naszej europejskiej tradycji należy przypomnieć także melonik oraz szlachetny i dumny cylinder. Melonik, popularnie zwany dęciakiem, to kapelusz doskonale nam znany, jako nakrycie głowy Charliego Chaplina, które to nakrycie miało uszlachetnić jego filmową postać, bowiem był to kapelusz uważany za szczególnie elegancki. Jedynym bardziej nobilitującym nakryciem był wówczas cylinder. Wysoki, czarny kapelusz z sztywną główką, powleczony atłasem. Pierwszy taki kapelusz wyprodukowano w roku 1797, ale bardzo popularnym w Europie stał się po roku 1820. Wielu poważnych panów wprost nie potrafiło pokazywać się w innym nakryciu głowy. Na przykład Prezydent Abraham Lincoln.

Czy dzisiaj, kiedy popularnymi nakryciami głowy są czapeczki bejsbolowe latem, a „skarpetki” wełniane zimą, takie luksusy jak cylindry są jeszcze używane? Otóż tak. Na przykład w sporcie jeździeckim, w konkurencji ujeżdżanie są one obowiązkowym nakryciem głowy. Także przy bardzo poważnych uroczystościach używa się historycznie tradycyjnego stroju, czyli fraka z całą niezbędną dla niego otoczką. No, a do fraka może być tylko cylinder. Warto dodać, że dla zagorzałych nosicieli cylindrów wynaleziono zabawną jego odmianę, czyli szapoklak. Jest to cylinder składany. Dzięki specjalnej, sprężynowej konstrukcji można go złożyć na płasko, czyli na coś w rodzaju talerzyka. Bardzo praktyczne rozwiązanie.

No to jeszcze kilka słów o frakach. Zawodowo używają ich dyrygenci. Miałem kilkakrotnie sposobność porozmawiać, tuż po koncercie, z Jerzym Maksymiukiem. Jego obowiązujący frak był tak przepocony, że można go było wyciskać. Natomiast, co do gości zaproszonych na uroczystości szczególnej wagi, to tylko przypominam, że do fraka nie używa się krawata, jedynie muszkę. Koniecznie białą. Czarną do fraka noszą tylko kelnerzy. Poza tym dobrze mieć także białe rękawiczki. Życzę przyjemnej zabawy w wielkim świecie.

Andrzej Symonowicz