Kiedy w roku 1987 uległem poważnemu wypadkowi i po dwumiesięcznym pobycie w szpitalu wreszcie go opuściłem, nie nadawałem się do niczego. Chodziłem o kulach, toteż nie było mowy, abym mógł nadal realizować polskie stoiska w centrach handlowych różnych krajów Europy i nie tylko. A przecież z tego żyłem. Trzeba było wymyślić sobie jakieś inne zajęcie - na miarę możliwości. I wtedy to postanowiłem zostać „galernikiem”, czyli otworzyć galerię sztuki. Pierwsza powstała w Wilanowie, w hallu bardzo wówczas luksusowej restauracji należącej do sieci Forum.
Był to czas, kiedy w Polsce nie dokonano jeszcze wymiany pieniędzy, toteż dla zachodnich turystów polskie ceny były nieprawdopodobnie niskie. Nasz kraj był wtedy ogromnie popularny w świecie i tłumnie nawiedzany przez zagranicznych gości. Otwarcie handlowego lokalu w znaczącym turystycznie miejscu było tak zwanym złotym interesem. Nam również powiodło się znakomicie. Piszę nam, bowiem dobrałem sobie wspólniczkę. Sam nie podołałbym.
Zasadą takiej galerii jest oczywiście komis. Przedmioty uchodzące za dzieła sztuki dostarczali nam uznani artyści za pokwitowaniem, a rozliczaliśmy się dopiero po ich sprzedaży. Nie ponosiliśmy zatem żadnych kosztów oprócz opłaty czynszu. Ten nie był zbyt wysoki, z uwagi na fakt, że taka galeryjka stanowiła dodatkową atrakcję dla gastronomicznego lokalu. Napisałem „przedmioty uchodzące za dzieła sztuki”, ponieważ niebawem otwarto w Warszawie dziesiątki podobnych galerii. Przy wszystkich lepszych hotelach i droższych restauracjach. Zapotrzebowanie na towar stało się ogromne. Przy polskich cenach obcokrajowcy wykupywali właściwie wszystko. Artyści nie byli w stanie zapełnić galeryjnych półek tym co mieli w pracowniach i rozpoczęli masową produkcję sztuki pod publiczkę. Poszczególni twórcy, często o znanych nazwiskach, zaczęli specjalizować się w malowaniu pod gust konkretnych nacji. Powstały na przykład ogromne kolekcje romantycznych obrazów o tematyce żydowskiej. Takich sentymentalnych portretów z odpowiednio dobranymi w tle krajobrazami dawnych, żydowskich miasteczek i dzielnic. Sprzedawały się znakomicie.
#KONIEC
Pracowano także pod gust Niemców i Japończyków, których uważaliśmy za najlepszych klientów. Zaprzyjaźnione ze mną małżeństwo świetnych malarzy wyspecjalizowało się w obrazach dla gości z Kraju Kwitnącej Wiśni. Warszawę odwiedzało wówczas bardzo wiele grup japońskich. Nietrudno było zauważyć jaki malarski styl preferują. Janusz i Ania rozpoczęli zatem wspólną „produkcję” bardzo kolorowych, impresjonistycznych pejzaży i wkrótce stali się najbardziej pożądanymi dostawcami warszawskich galerii. Tu warto dodać, że dość szybko któryś z japońskich nabywców zaprosił owo małżeństwo do Japonii i w Tokio zorganizował im autorską wystawę prac. Od tej pory zyskali oni w tym kraju niemałą popularność owocującą kolejnymi wystawami w różnych japońskich miastach.
Takie przyhotelowe galerie były w zasadzie pamiątkarskimi sklepikami, tyle że owe pamiątki stanowiły wyroby sygnowane przez dyplomowanych twórców. Był to wymóg obowiązujący, aby uzyskać formalną zgodę na prowadzenie tego rodzaju interesu. Handlowaliśmy nie tylko obrazami. Największą popularnością cieszyły się jubilerskie wyroby ze srebra i bursztynu. Taką unikatową biżuterię wyrabiali artyści plastycy najczęściej wywodzący się ze środowiska rzeźbiarzy oraz projektantów wzornictwa przemysłowego. Licznych nabywców znajdowały także witrażowe lampy w stylu tiffany. Dziś produkowane są fabrycznie, wówczas robili je artyści wyspecjalizowani w realizacji witraży. W mojej pierwszej galerii czołowym twórcą takich lamp był znany dzisiaj powszechnie, choć z czego innego, Jurek Owsiak. Słynny Jerzy Owsiak jest z zawodu artystą witrażystą. I to artystą wysokiej klasy!
Z czasem udało nam się otworzyć jeszcze dwie takie galeryjki. W warszawskim hotelu „Nowotel” oraz w piwnicach świeżo wyremontowanego Grand Hotelu w Krakowie. To było ciekawe doświadczenie. Zetknięcie środowiska warszawskiego z tradycyjnie artystycznym Krakowem. Tam nie można było prezentować byle czego, toteż staraliśmy się utrzymywać możliwie wysoki poziom prac. I chyba szło nam to nieźle. Galeria pod Grand Hotelem istnieje nadal, choć od szesnastu lat nie mam z nią nic wspólnego. Obecnie jest to uznana krakowska galeria sztuki „Kersten”.
Pierwszego stycznia 1995 przeprowadzono w Polsce denominację złotego. Skończył się galeryjny, złoty interes. Polskie ceny przestały być atrakcyjne dla turystów. Nasi artyści zbiednieli. Zachodni goście pojechali dalej na wschód. Natychmiast na Białorusi i Ukrainie oraz w Rosji pojawiła się gigantyczna sieć galerii sztuki i miejscowi artyści zaczęli żyć dostatniej niż dotychczas.
Andrzej Symonowicz