Jak się okazało ktoś jednak od czasu do czasu czyta te felietoniki. Kilka miesięcy temu napisałem parę zdań o fondue, czyli podgrzewanych kociołkach, w których we wrzącej oliwie albo w płynnym serze macza się kawałki bułek, mięsa lub warzyw i gaworząc w miłym towarzystwie spożywa się takie delicje podczas długiej kolacji. Z tej właśnie przyczyny zostałem zaproszony na degustację fondue w bardzo miłym miejscu niedaleko Szczytna. Okazało się, że bardzo poważny inwestor zamierza wprowadzić do Polski sieć lokali właśnie specjalizujących się w tego typu daniach. Jak na biznesmena przystało, zanim przystąpi już do bezpośrednich działań najpierw przyjrzał się jak to wygląda na świecie. Otóż fondue było dotąd specjalnością europejską a szczególnie szwajcarsko – francuską. Sam kiedyś spędziłem kilka niezwykle ciekawych wieczorów w szwajcarskich lokalach, gdzie można sobie do woli wybierać różnego rodzaju maczanki, nie spiesząc się zbytnio, w miłej atmosferze przy perkoczącym na ogniu kociołku. Od kilku lat fondue robi zawrotną karierę w Stanach Zjednoczonych. Powstały tam już całe sieci tego typu lokali i ciągle się rozwijają. Jak znam życie to za parę lat Amerykanie będą przekonani, że to właśnie oni wymyślili fondue tak jak kiedyś pizzę! Jeżeli coś zyskało tak duże zainteresowanie i przynosi nie mniejsze pieniądze za wielką wodą to nie jest wykluczone, że sprawdzi się także i u nas. Stąd też pomysł pierwszych działań biznesowych mających poprzedzić uruchomienie takiej sieci. Świetnie przygotowana degustacja, z udziałem fachowców z branży nie tylko gastronomicznej, ale także i turystycznej miała odpowiedzieć na pytanie jakiego rodzaju fondue najlepiej przyjmie się u nas, na jakim terenie, jak powinny wyglądać lokale, czy ściągać pomysły z innych krajów czy też niezbędne będą jakieś nasze specyficznie polskie pomysły. Zostawmy może na boku kwestie organizacyjne, nie nasze w końcu zmartwienie, no może poza dużą szansą, że jeden z pierwszych lokali nowej sieci z pewnością zostanie uruchomiony na Mazurach, a nawet nie jest wykluczone czy nie w Szczytnie.

Co podano na wielkim stole? Zacząć trzeba, że zrezygnowano z klasycznego fondue, w którym kawałki bułek lub ziemniaków macza się we wrzącym serze rozprowadzonym białym winem. Wiadomo, że ta postać z pewnością się przyjmie jako najpowszechniej znana. Tymczasem w dwóch kociołkach ustawionych na denaturatowych paleniskach bulgotał – w jednym olej a w drugim zawiesisty bulion. Jako „maczanki” przygotowano z mięsa – karkówkę, polędwicę wołową i kurczaka. Z ryb – pangę i solę a dla wegetarian pokrojoną w plasterki cukinię i brukselkę. Dużą niespodzianką, przynajmniej dla mnie były sosy. Według własnej receptury sporządzono ich aż pięć – wiśniowy, chrzanowy, czosnkowy, koperkowy oraz – chyba najciekawszy – pesto. Sos pesto, nie wykluczam, że z domieszką ajwaru szczególnie świetnie komponował się z mdłymi jakby nie było rybami. W ogóle ryby to jest nowość w zastosowaniu do fondue. Jak dotąd jeszcze się z tym nie spotkałem, a szczególnie dobrze smakowały podgotowane we wrzącym aromatycznym bulionie. Z sosów poza pesto bardzo oryginalnie smakował z rybami sos wiśniowy. Wiadomo, że mięso to prawie samograj. Niemniej zdecydowanie lepiej smakowała karkówka jak i polędwica zanurzona we wrzącym oleju. W bulionie przede wszystkim musiały być gotowane dość długo tracąc soczystość i przechodząc aromatem rosołku. Z dużą obawą podchodziłem do cukinii i brukselki. Zdecydowanie lepsze wrażenie robi ta druga, wcześniej lekko panierowana. Z zewnątrz chrupka, w środku soczysta, doskonała w połączeniu z sosem koperkowym. Jeżeli dojdzie do utworzenia sieci founde wydaje mi się, że brukselka będzie polskim przebojem.

Cukinia zarówno w oleju jak i w bulionie nie chciała tracić przyrodzonej sobie twardości. Poza tradycyjnymi palnikami denaturowymi zaprezentowano także pomysłowe modele elektryczne. Są wprawdzie mniej widowiskowe, brak jednak płomienia stwarzającego wrażenie prawie domowej intymności, lecz ze względu na bezpieczeństwo biesiadników chyba mają większe szanse na wprowadzenie.

Wiesław Mądrzejowski