- Gminę Pasym odwiedza coraz mniej turystów, a ci, którzy tu kupili działki – sprzedają je. Mamy poważny problem, mogący zaszkodzić rozwojowi gminy – ostrzega wiceprzewodniczący rady Mieczysław Żyra. Przyczyną, która ma dziś zniechęcać turystów, a wkrótce także być może inwestorów, jest brak ryb w jeziorze Kalwa.

Gdzie są ryby?

KALWA JEST PUSTA

- Kiedyś i zimą, i latem nad jeziorem Kalwa można było spotkać bardzo wielu wędkarzy, w tym sporo przyjezdnych – mówi Mieczysław Żyra. Dziś takich obrazków już nie dostrzega, mimo że mieszka blisko jeziora.

- Goście nas omijają, Kalwa jest pusta – informował wiceprzewodniczący radnych podczas sesji Rady Miejskiej. Jego znajomi warszawiacy, którzy powykupywali przy Kalwie działki, a nawet pobudowali na nich domy teraz je odsprzedają. Tłumaczą to brakiem ryb w jeziorze. Winna tej sytuacji, zdaniem radnego, jest spółka dzierżawiąca jeziora, która bardzo zabiega o dochody, a już mniej o zarybianie.

Dowodem na to, jak wylicza radny, są wysokie opłaty za pozwolenie na wędkowanie, w tym także dla emerytów i rencistów, którzy wcześniej byli z nich zwolnieni. Na prezesie spółki Żyra nie pozostawił suchej nitki.

- Na temat tego pana ludzie bluzgają, bo nie mogą znieść tego, co ten pan wyprawia – mówił wiceprzewodniczący rady, jako przykład podając połów ryb prądem.

Utrzymanie się tej tendencji, ostrzega radny, może doprowadzić do tego, że w ślad za turystami gminę zaczną omijać inwestorzy, co prowadzić będzie do zahamowania jej rozwoju.

PODPUSZCZANI RADNI

Kalwę, podobnie jak 27 innych jezior w powiecie szczycieńskim, dzierżawi spółka Kompania Mazurska Pasym. Prezes zarządu Henryk Kalinka zdecydowanie odrzuca kierowane pod adresem jego firmy zarzuty. Nie ma wątpliwości, że za nimi kryje się były dyrektor ds. produkcji zwolniony dyscyplinarnie za działania na szkodę spółki.

- Wszędzie chodzi i szuka zemsty na zakładzie. Podpuszcza radnych i wypisuje bzdury w internecie – mówi prezes. Zapewnia, że wszystko prowadzone jest zgodnie z przepisami, o czym najlepiej świadczą wyniki przeprowadzanych systematycznie kontroli. - Zarybiamy nawet więcej niż musimy, a odławiamy coraz mniej.

Wszystko po to, jak tłumaczy, żeby jeziora uatrakcyjnić pod względem wędkarskim. Piętnaście lat temu na dzierżawionych 28 akwenach o łącznej powierzchni 3,5 tys. ha Kompania Mazurska pozyskiwała rocznie 100 ton ryby. Dziś ta liczba zmniejszyła się czterokrotnie. To ma oznaczać, że więcej ryb jest do dyspozycji wędkarzy.

Informuje też, że rybacy z jego firmy od wielu lat nie łowią prądem, a ceny kart wędkarskich są takie jak u innych.

- Płacimy czynsz dzierżawny, ponosimy olbrzymie nakłady na zarybianie. Musimy więc kierować się rachunkiem ekonomicznym – przekonuje prezes Kalinka i radzi reporterowi „Kurka”: - Niech pan zapyta burmistrza Miusa, bo on jest zapalonym wędkarzem.

DWIE OPINIE BURMISTRZÓW

- Ryb w Kalwie jest w bród – odpowiada najbardziej znany wędkarz w gminie Pasym. Nad jeziorem przebywa co drugi dzień i rzadko wraca do domu z pustymi rękami.

- Łowię szczupaki, liny, okonie, leszcze, a także węgorze – wymienia burmistrz. - Nie ma problemu – zapewnia.

Inny wędkarz i również burmistrz (lata 1990-2002) Wiesław Nosowicz twierdzi jednak, że ryb w Kalwie z roku na rok jest mniej. Przyczyn doszukuje się w nieracjonalnej gospodarce zakładu rybackiego.

Także znany samorządowiec pasymski Wiesław Szubka (były wiceburmistrz i wicestarosta) z sentymentem z kolei wspomina dawne czasy, gdy jeziorami gospodarowały PGR-y.

- Jak ryba się tarła, pracownicy przywozili gałęzie i wykładali nimi brzeg, żeby miała się gdzie trzeć. Teraz nie ma o tym mowy – porównuje dawne i obecne czasy Wiesław Szubka.

(o)/fot. A. Olszewski