Za mną weekendowy, pełen przygód i aktywności wypad w jesienne Bieszczady. Do Szczytna wróciłam troszkę zmęczona, ale zadowolona.

Godzinami z książkami - Chatka Puchatka Jechałam w góry, by wędrować po połoninach i podziwiać niesamowitą gamę kolorów wszechobecnej przyrody. 12 października wspólnie z grupą miłośników gór za przewodnikiem ruszyłam z Przełęczy nad Roztokami, by zdobyć szczyt Okrąglik, następnie Jasło, Małe Jasło i dotrzeć do miejscowości Cisna. Wyprawa trwała kilka godzin, trasa to wznosiła, to opadała. Poczułam pod stopami bieszczadzkie błoto oraz obmyłam buty w górskich potokach. Byłam też kibicem Maratonu Bieszczadzkiego oraz Bieszczadzkiego Rajdu Pieszego od Świtu do Zmierzchu, bowiem nasza wędrówka pokrywała się z tymi zawodami. Często szliśmy gęsiego, a i tak wielokrotnie wołano do nas „lewa wolna”. Wówczas robiliśmy szpaler i oklaskiwaliśmy zawodników. Pytano też nas czy nie widzieliśmy niedźwiedzia, bo ponoć grasuje w Bieszczadach. Niedźwiedzia zobaczyłam w Cisnej w Ośrodku Szkoleniowo-Wypoczynkowym „Wołosań”, gdy recepcjonistka wręczała mi klucz do pokoju wraz z czasopismem „Echa Leśne”. Bowiem eksponat wyprawionego misia stanowił wyposażenie przestronnej recepcji.

Przyznaję, że na wyprawę nie brałam żadnej książki, ponieważ wiedziałam, że czas będę miała wypełniony wędrówką. Jednak po zakwaterowaniu w pokoju przysiadłam ze wspomnianym czasopismem w kąciku czytelniczym i z przyjemnością zagłębiłam w jego lekturę. „Echa leśne”, czyli kwartalnik przyjaciół lasu zawierał szereg ciekawych artykułów i fotografii. Okładkę zdobił dorodny jeleń ryczący na tle zachodzącego słońca – bohater felietonu fauna i flora o wymownym tytule: „Rycz, mały, rycz”. Natomiast na rewersie widniał stojący na dwóch łapach niedźwiedź. Zabrałam interesujące czasopismo do pokoju i już o 21.00 z mojego łóżka na pewno było słychać niedźwiedzie chrapanie - efekt zmęczenia podróżą i trwającym od 10.00 do 17.00 marszem. Śnił mi się niedźwiadek, taki mały pluszowy miś, który do lasu bał się iść, ale poszedł, bo tam czekała na niego Chatka Puchatka. Rano obudziło mnie pianie koguta, chyba ktoś miał tak ustawiony budzik. Jednak gdy weszłam do stołówki radosny kur spoglądał na mnie z obrazu autorstwa Małgorzaty Kruk, której przepiękne olejne prace zdobiły ściany pomieszczenia. Wiadomo, że nic się nie dzieje bez powodu - wyprawa wyprawą, ale moje myśli już biegły w stronę „Kurka Mazurskiego” stąd poranne znaki, bym pamiętała o czytelnikach szczycieńskiej prasy.

Po śniadaniu autokar zawiózł nas w okolice Przełęczy Wyżnej i w promieniach przepięknego słońca za przewodnikiem ruszyliśmy do Schroniska... „Chatka Puchatka”. To kultowe schronisko znajduje się na wysokości 1232 m. n. p. m. na szczycie Połoniny Wetlińskiej, a jego nazwa nawiązuje do opowieści Alana Aleksandra Milne`a o Kubusiu Puchatku. Jest doskonałym punktem obserwacyjnym łączącym uczęszczane przez turystów szlaki. Tam można odpocząć, poczuć ducha Bieszczad i powspominać lekturę opisującą zabawne i wzruszające przygody Misia o Bardzo Małym Rozumku. Można tam też zjeść słynne Kubusiowe małe „Co nieco”. Do wspomnianego schroniska wędrowaliśmy 13 października i tu jako ciekawostkę podaję, że 14 października 1926 r. został wydany w Londynie „Kubuś Puchatek” zaś dwa lata później ukazała się kontynuacja przygód słynnego misia „Chatka Puchatka”. Więc do tej chatki wędrowaliśmy początkowo przez „Stumilowy Las”, ale jak to w górach i oczywiście bajce bywa piękna słoneczna pogoda się skończyła i: Zamiast żeby było ciepło i słonecznie, było zimno i mglisto. (...) Trudno zobaczyć cokolwiek w taki dzień jak dziś. (...) W Lesie było cicho, cichutko i nic nie było słychać ani widać. Gdy wyszliśmy na otwartą przestrzeń wiatr tak silnie wiał, a niesiona wiatrem mgławica zasłoniła i spowiła mlekiem wszystko dookoła. Ale do schroniska dotarliśmy, w tym dniu pomieszczenie pękało w szwach. Jednak każdy wędrowiec znalazł tam schronienie. Wszyscy czekaliśmy na zmianę pogody i możliwość kontynuowania wędrówki Połoniną Wetlińską. Niestety w tym dniu duch gór był gniewny i nieprzejednany. Zmieniliśmy plany i po pobycie w kultowym schronisku, które obecnie nazywa się Schron Turystyczny „Chatka Puchatka” zeszliśmy do miejsca startu. W sumie miałam Bieszczady w pigułce, a gdy do Szczytna wróciłam, „Chatkę Puchatka” jednym tchem przeczytałam i tak małemu misiowi i górom się kłaniałam.

Grażyna Saj-Klocek