Lato w pełni, wszystko rozkwita, a ptaki koncertują na całego. Cała przyroda oszalała, a zapach kwiecia lipowego obwieszcza, że wielkimi krokami zbliżają się wakacje. Od dwóch lat mam emeryckie wakacje i całą plejadę wspomnień. Teraz nic nie muszę, ale chętnie wracam pamięcią do przeszłości.

Gdy pracowałam w „Społem" to każde wakacje spędzaliśmy na wczasach pod „gruszą", czyli w ośrodku wypoczynkowym w Kobylosze. Wiem, że teraz moja ukochana miejscowość nad jeziorem Sasek Wielki nazywa się Kobyłocha. Jednak do dwutysięcznego roku, gdy tam wypoczywaliśmy była Kobylochą. Nawet mam potwierdzające ten fakt dokumenty, ale w tej chwili nazwa nie ma znaczenia, najważniejsze są niezatarte, wakacyjne wspomnienia. Te wspaniałe wspomnienia wróciły właśnie do mnie w niezwykły sposób. Otóż podczas pamiętnych wakacji, a było to... trzydzieści lat temu na Kobylosze poznałam dwie fantastyczne rodziny z Łodzi. Nasz syn zyskał towarzystwo dwóch chłopców i dziewczynki. Nic więc dziwnego, że wiersze urodzonego właśnie w Łodzi poety Juliana Tuwima znalazły odzwierciedlenie w ówczesnej, wakacyjnej rzeczywistości. Czytałam dzieciom „Lokomotywę" czy też ulubione „Ptasie radio". Zawsze sprawdzaliśmy „co świtem piszczy w trawie", słuchaliśmy o czym „kwilą i pimpilą" ptaki, a szczególnie „jaskółka i kukułka". Nasze pociechy od rana do wieczora beztrosko ćwierkotały, aż „przyfrunęła ptasia policja i tak skończyła się leśna audycja".
Po raz ostatni wspólnie wakacje spędzaliśmy w dwutysięcznym roku. Wprawdzie nie czytaliśmy już bajek, ale ja biegałam po ośrodku niczym Hilary, bo zgubiłam gdzieś moje słoneczne okulary. Miały niezwykłe szkła, sprawiały że świat widziałam na różowo, na szczęście się odnalazły – miałam je na „własnym nosie". Znajomość z miłymi łodzianami przetrwała lata i mimo że wielokrotnie odwiedzali nas w Szczytnie, my mimo zaproszeń nie kwapiliśmy się, by złożyć rewizytę. Powodów znajdywaliśmy wiele, wreszcie w tym roku postanowiliśmy wybrać się do Łodzi. Mój mąż z racji pracy w PZPL „Lenpol" w Łodzi bywał służbowo wielokrotnie, ja miasta Łodzi „skąd kot pochodzi" nie znałam. Pojechaliśmy. Bardzo miło i aktywnie spędziliśmy czas ze znajomymi poznanymi ponad trzy dekady temu na Kobylosze. Było tak, jak podczas wspólnych wakacji na Mazurach „ptasie" ćwierkotanie do ciemnej nocy, a rano „kukuryku na patyku", ponieważ znajomi mieszkają w dogodnym oddaleniu od centrum, a sąsiedzi hodują kury z głośnym przywódcą stada. Oczywiście jadąc na kilka dni do Łodzi zabrałam książkę do czytania i spakowałam „Kurek Mazurski". Tam jednak czekała na mnie niespodzianka w postaci pięknie wydanej i barwnie ilustrowanej książki: „Wiersze dla dzieci" autorstwa Juliana Tuwima. Ależ frajda!
Julian Tuwim był wszechstronnym poetą, pisarzem, tłumaczem i satyrykiem, który tworzył zarówno dla dorosłych, jak i dla dzieci. Jego twórczość charakteryzuje się bogactwem języka, humorem, grą słów. Posiada ponadczasowy wymiar, jest wciąż żywa i inspirująca. Potwierdzam to, bo z lubością znów wiersze Tuwima właśnie w Łodzi przeczytałam. Złożyłam też hołd poecie, odwiedzając sławetną ławeczkę na Piotrkowskiej. Nachyliłam się do niego i powiedziałam, że wiem „co piszczy w trawie", bo „Kurka Mazurskiego" co tydzień czytuję i właśnie w tym felietonie twórczość Juliana Tuwima promuję. Z ciekawością zajrzał i łódzki poeta do „Kurka Mazurskiego" co widać na załączonej fotografii. To prawda, że wiersze Juliana Tuwima mają wymiar ponadczasowy i chociaż dekady mijają, to one w mojej pamięci trwają. Dziękuję przyjaciołom z Łodzi za zaproszenie i spędzony aktywnie czas, wszak Tuwima połączył nas.
Grażyna Saj-Klocek