... Mazury i cuda natury. Widzę je... są na wyciągnięcie ręki, takie niezwykłe, majestatyczne, aż serce się do nich wyrywa. Chciałabym tulić i całować ten niezwykły widok. Tymczasem cieszę oczy i czuję się jak dziecko, które dostało upragnioną zabawkę. Chcę tam być, wyciągam rękę, może zbyt gwałtownie, bo monitor komputera niebezpiecznie chwieje się na biurku. Niestety, jestem w domu i oglądam zdjęcia, które utrwaliły mój pobyt wśród górskich szczytów. Patrząc na fotki, wspomnieniami wracam do tych cudownych chwil, gdy stałam się miłośniczką wędrówek po górach.

Góry...
Zdobyłam wiele szczytów i gdy ktoś mnie pyta jaki sprawił mi największy wysiłek odpowiadam - Turbacz

Doskonale pamiętam początki spotkań z górami. Dokładnie 3 lipca 1984 r. do Szklarskiej Poręby pojechaliśmy w podróż poślubną. Zupełnie wówczas nie mieliśmy pojęcia co zabrać i jak się ubrać. Szklarska Poręba przywitała nas żarem. Lato było upalne i wszędzie pod górkę. Najpierw były spacery, a to do zakrętu śmierci, a to do słynnego wodospadu. Wreszcie wyprawa wyciągiem krzesełkowym na Szrenicę. Nie mieliśmy sportowego odzienia, tylko takie normalne i troszkę śmieszne ciuchy. Mam nadzieję, że mój mąż mnie nie zabije, gdy zdradzę, że on w marynarce i pantoflach ślubnych. Ja wprawdzie w spodniach, ale w sweterku kościółkowym, gdy tymczasem inne osoby w puchowych kurtkach mimo upału. Już po chwili drżałam z zimna, a na Szrenicy do schroniska tłok, wszędzie leżał śnieg, po prostu istna zima. Mój mąż oddał mi swoją marynarkę, a sam dygotał w bluzeczce z krótkim rękawem. Na szczęście wcisnęliśmy się do budynku i po wypiciu gorącej herbaty z cytryną z ulgą wróciliśmy na dół. Nic więc dziwnego, że gdy ruszyłam na prawdziwe górskie wyprawy zawsze ciepła kurtka wędrowała do plecaka i wielokrotnie się przydała.

 

 

Aby zapoznać się z pełną treścią artykułu zachęcamy
do wykupienia e-prenumeraty.