W gminie Wielbark, słynącej z obfitości grzybów, właśnie trwa pełnia sezonu. Grzybiarze mówią, że ten rok będzie zdecydowanie lepszy od poprzednich jeśli chodzi o zbiory. Jedni chodzą na grzyby z czystej przyjemności, drudzy po to, by zasilić domowe budżety. Nie odstrasza ich ani chłód, ani deszcz. Aby zebrać dorodne okazy, wyruszają do lasu już wczesnym rankiem.
WARSZAWIAK KUPI NA BAZARZE
W gminie Wielbark grzyby zbierają wszyscy – od wójta po zwykłych mieszkańców. Rejon ten słynie z bogactwa runa leśnego nie tylko w powiecie szczycieńskim. Po kilku ostatnich „chudych” latach, ten sezon zapowiada się bardzo obiecująco. Grzybiarzy można podzielić na dwie grupy. Jedni traktują wyprawy do lasu jako sposób na relaks i okazję do bezpośredniego kontaktu z przyrodą. Drudzy chodzą na grzyby po to, by zasilić domowe budżety w dodatkową gotówkę. Nie jest to jednak łatwy zarobek. – Do lasu wyruszyłam już o 6.30 – mówi Genowefa Borzymowska z Wielbarka. W ciągu 2,5 godzin udało się jej zebrać m.in. wiele dorodnych okazów podgrzybków. Kobieta sprzedaje je przy drodze na Warszawę. Każdy grzyb starannie oczyszcza i delikatnie nacina kapelusze, by sprawdzić, czy przypadkiem nie są robaczywe. – Często kupują ode mnie ci sami ludzie. Gdybym sprzedała złe grzyby, straciłabym klientów – tłumaczy. Nie przeszkadza jej nawet padający przez cały czas deszcz. Pani Genowefa przyznaje, że dzięki zbieraniu runa leśnego może sobie dorobić do skromnego zasiłku, z którego się utrzymuje. – Dla przyjemności na pewno bym tu nie stała – mówi. W Wielbarku mieszka od 35 lat i mniej więcej od tego czasu chodzi na grzyby. Z jej obserwacji wynika, że popyt na nie słabnie. Zdaniem pani Genowefy, wpływ na to mają wysokie ceny paliwa. – Warszawiacy już tak chętnie tu nie przyjeżdżają. Wolą kupić grzyby na bazarze – zauważa kobieta. Sprzedawcy stojący przy drogach nie mogą liczyć na stały i pewny zarobek. – Raz się sprzeda, raz nie. Różnie to bywa, bo wszystko zależy od klienta – dodaje mieszkanka. Jeśli nie uda się jej sprzedać wszystkich grzybów, zabiera je do domu i przerabia na własne potrzeby, głównie susząc i marynując. – Nigdy nie zostawiam ich na następny dzień – podkreśla pani Genowefa.