Gwałtowny atak zimy w minionym tygodniu dość boleśnie odczuli mieszkańcy miasta i powiatu. Najbardziej cierpiała dojeżdżająca do szkół młodzież oraz dorośli usiłujący dotrzeć do pracy w Szczytnie z różnych rozsianych w terenie miejscowości.
Choć to dopiero początek grudnia, czyli ciągle mamy kalendarzową jesień, zima i to dość mocno, dała znać o sobie. W ubiegły czwartek nad miastem i okolicą rozszalała się zadymka, która popsuła szyki miejscowemu przewoźnikowi, spółce BUS-KOM. Firma musiała zawiesić część kursów autobusowych m. in. z kierunków na Spychowo, Dźwierzuty oraz Wielbark. Jak nam mówi Grażyna, uczennica z Wielbarka, która dojeżdża do Zespołu Szkół nr 2, skutki tej śnieżycy odczuła na własnej skórze. Najpierw spóźnił się autobus miejski, którym z miejsca odbywania praktyki chciała dotrzeć na dworzec PKS-u. Nie zdążyła i pierwszy autobus do Wielbarka uciekł. Trudno, następny był o godz. 18.00, ale tuż przed tą godziną z megafonów zapowiedziano odwołanie kursu.
- Do domu dotarłam dopiero przed godz. 21.00 - skarży się „Kurkowi”. Podobne przygody komunikacyjne miał jej szkolny kolega Olek, dojeżdżający do Szczytna ze Świętajna. On w miniony czwartek dotarł do rodzinnej miejscowości również z kilkugodzinnym opóźnieniem.
- Niestety, nie mamy wpływu na stan dróg i gdy te stają się nieprzejezdne, albo zbyt niebezpieczne dla ruchu, zmuszeni jesteśmy zawiesić na nich kursy - tłumaczy prezes BUS-KOMU Wacław Pieniuk. Dodaje, że kłopoty były także na trasach dalekobieżnych. Dwa autobusy z Warszawy przyjechały do Szczytna z ponad 5-godzinnymi opóźnieniami.
CAŁODOBOWA WALKA
Za zimowe utrzymanie najważniejszych traktów powiatu odpowiada szczycieński oddział GDDKiA. Jak wyjaśnia nam kierownik Marcin Masłowski, drogi administrowane przez jego jednostkę należą do II i III standardu zimowego utrzymania. Oznacza to, że w najlepszym wypadku nawierzchnia danej drogi ma być czarna, ale po 4 godzinach od zakończenia opadów śniegu. Firma dysponuje 3 solarkami, 3 piaskarkami i pługiem wirnikowym o dużej wydajności. Ponadto ma nowoczesną maszynę, która nie sypie mieszanki soli z piaskiem, a zrasza jezdnię płynem solankowym.
- Pracujemy w systemie całodobowym, oprócz maszyn odśnieżających w ciągłym ruchu jest także kontroler sytuacji drogowej, który w miarę potrzeb kieruje w dane miejsce konkretny sprzęt - mówi Marcin Masłowski i dodaje, że 216 km dróg podległych GDDKiA utrzymywane jest i będzie w należytym stanie. Podobnie optymistyczne nastroje panują w Zarządzie Dróg Powiatowych. Dyrektor Bogdan Nowak wyjaśnia nam, że firma administruje 670 km dróg, z czego ok. 400 jest utrzymywanych w VI standardzie zimowego utrzymania. Oznacza to, że droga powinna być przejezdna, ale nie czarna, więc może na niej zalegać śnieg. Całą robotę związaną z zimowym utrzymaniem powiatowych szlaków wykonują inne przedsiębiorstwa wyłonione w drodze przetargu. Poza tym, ZDP współpracuje z gminami, które informują gdzie istnieje najpilniejsza potrzeba odśnieżenia danego traktu. Na ulicach i chodnikach miasta z zimowym żywiołem walczy Zakład Usług Komunalnych mający do dyspozycji dwa ciągniki z pługami i rozrzutnikami piasku, poza tym specjalistyczny samochód z posypywarką, a na bardzo trudne odcinki rusza równiarka z wielkim lemieszem.
- Pracę, kiedy pada, rozpoczynamy już od 4 rano i nie ustajemy aż do nocy - zapewnia Stanisław Kurbat z ZUK-u. Dodaje, że firma sypie drogi pisakiem głównie na pochyłościach oraz przy skrzyżowaniach i na całości chodników.
SZARA RZECZYWISTOŚĆ
Tymczasem, przynajmniej w ubiegły czwartek, sytuacja drogowa nie wyglądała aż tak dobrze, jak przekonywali nas o tym przedstawiciele wymienionych wyżej firm. Przechodnie ślizgali się na miejskich chodnikach, a na ulicach samochody. Dość poważny wypadek miał radny miejski Dariusz Malinowski. Na parkingu za ul. Żwirki i Wigury upadł na śliskim śniegu i... złamał nogę. Z kolei Daria Sadowska, która jechała w ów feralny dzień samochodem ze Szczytna do Lipowca mówi nam, że przeżyła istną chwilę grozy. Tuż przed Płozami, w miejscu gdzie jest przejazd kolejowy, droga nie została w ogóle posypana piaskiem i dlatego niezwykle trudno było wyhamować przed torami, zwłaszcza, że szosa opada tam w dół.
- Gdybym to ja siedziała za kierownicą, a nie mój mąż, zawodowy kierowca, z całą pewnością wylądowalibyśmy w rowie - mówi pani Daria.
M.J.Plitt