Jak listopad, to na smutno

Właśnie wróciłem z Warszawy. Z pogrzebu bliskiego mi przyjaciela. Rówieśnika - co oznacza, że teraz już biorą z mojej półki. Oczywiście, jak to zwykle bywa, najwięcej przyjaciół odchodzi jesienią. I stąd tytuł felietonu.

Za tydzień znów będę w Warszawie. Tym razem na uroczystości wręczenia dziennikarskiej Nagrody Radia ZET imienia Andrzeja Woyciechowskiego. Uroczystości odbędą się jak co roku, w warszawskiej Zachęcie.

Woyciechowski także był moim rówieśnikiem. Co więcej, przyjaźniliśmy się i współtworzyliśmy kabaret „Stodoła” końca lat sześćdziesiątych. Andrzej, po ciężkiej chorobie, zmarł w wieku 49 lat, w roku 1995. Przedtem zdążył założyć radio ZET (rok 1990), a rok przed śmiercią otrzymał – jako osobowość telewizyjna – prestiżową nagrodę Wiktora za pierwszy polski talk-show „Na każdy temat”. Po śmierci Andrzeja kontynuatorem programu był Mariusz Szczygieł. Pamiętam, że każda emisja zaczynała się od słów: właśnie na dachu Polsatu wylądował helikopter, a w nim prowadzący program NA KAŻDY TEMAT…. Tak naprawdę, to nie był to żaden dach Polsatu, tylko fajnie zrobiona „dachowa” scenografia w dużej, dyskotekowej sali klubu „Scena”, którego właścicielami byli wówczas reżyser Jerzy Gruza i aktorka Tatiana Sosna-Sarno.

W tym roku, w styczniu, zmarła znakomita piosenkarka Irena Jarocka. To także był nasz rocznik, choć trudno sobie wyobrazić, że taka piękna kobieta mogła być moją rówieśniczką. W roku 1968 Irena Jarocka otrzymała pierwszą nagrodę w Telewizyjnej Giełdzie Piosenki za wykonanie utworu „Gondolierzy znad Wisły”. Andrzej Woyciechowski wymyślił wówczas następujący kabaretowy żart. Zapowiadał mianowicie piosenkę o słynnym Jerzym Gondolu. Wychodziliśmy zza kulis jako chórek i śpiewaliśmy (a jakże – z orkiestrą) „Gondol Jerzy znad Wisły…”. Publiczność reagowała śmiechem, a wtedy na scenie pojawiał się zdenerwowany człowieczek. Osobnik ów wymachiwał dowodem osobistym i wykrzykiwał, że to on jest Jerzy Gondol i nie życzy sobie, aby podkpiwano z jego nazwiska. Później ów żart z piosenki był dość popularny i nikt już dzisiaj nie pamięta, że był to pomysł Andrzeja Woyciechowskiego.

A co do moich rówieśników, to dzięki Bogu wielu jeszcze żyje i nawet nieźle prosperują. Przynajmniej niektórzy. Taka na przykład Maryla Rodowicz, która urodziła się w tym samym roku i miesiącu co ja, tylko cztery dni później (ja czwartego grudnia, a ona ósmego). Starszym ode mnie o siedem miesięcy jest Daniel Olbrychski, a o trzy, czy cztery Jerzy Zelnik. Jerzego poznałem w latach szkolnych poprzez Sławka Petelickiego, który chodził z nim do jednej klasy w warszawskim liceum im. Reytana. No tak, ale Sławek - generał Petelicki też już w tym roku odszedł. W niewyjaśnionych do końca okolicznościach.

 

 

Aby zapoznać się z pełną treścią artykułu zachęcamy
do wykupienia e-prenumeraty.