Niedawno zmarł Marek Sobczak. Satyryk i kabareciarz. Razem z Antonim Szpakiem stanowili kabaret autorów KLIKA. Od niepamiętnych czasów. Niegdyś, to jest 30, 20 lat temu można ich było dość często oglądać na ekranie telewizora. Zawsze byli złośliwi i bardzo krytyczni wobec otaczającej ich rzeczywistości.
Pamiętam jak w euforycznym okresie przemian ustrojowych gloryfikujących powrót do kapitalizmu obaj panowie, w odpowiednio paskudnych strojach, śpiewali dziadowską balladę o mocno sceptycznym wydźwięku powtarzając w refrenie, z dużą dozą wątpliwości: idzie nowe, dziadu, idzie nowe. Później telewizja o nich zapomniała. Zapewne byli zbyt złośliwi i sceptyczni. Występowali zatem na różnych mniejszych i większych scenkach, a równocześnie pisali cotygodniowy felieton w popularnej „Angorze”. Sobczak nie żyje, ale Szpak, w imieniu obu, pisuje nadal.
Nie poznałem osobiście żadnego z wymienionych panów, ale ich satyryczną publicystykę śledziłem chyba od początku istnienia KLIKI. Podobnie jak obserwowałem działalność kilku innych długowiecznych zespołów satyrycznych, na przykład wrocławskiego kabaretu „Elita”, który działa nieprzerwanie od roku 1969 po dzień dzisiejszy. Założycielami „Elity” byli moi ówcześni rówieśnicy Tadeusz Drozda i Jan Kaczmarek przy współudziale młodego piosenkarza Romana Gerczaka. Później doszlusowali Jerzy Skoczylas i Leszek Niedzielski. Obecny skład zespołu to Skoczylas, Niedzielski i Stanisław Szelc - pozyskany nieco później aktor wrocławskiego teatru „Kalambur”. Największy i najwspanialszy okres „Elity”, to ten, kiedy rozkwitał twórczo Jan Kaczmarek, zdecydowanie największy literacki talent wspomnianej grupy. Zapewne wielu z moich czytelników pamięta jego piosenki takie jak „Do serca przytul psa”, „Czego się boisz głupia”, czy „Kurna chata”. Ponieważ nie był on młodzieńcem nadmiernie urodziwym, jego wygląd stanowił nieustanny temat do żartów. Kiedy pokazywano go w telewizji, prowadzący program konferansjer zwykł mawiać: proszę nie regulować odbiorników - on tak wygląda!