42 lata temu „Lenpol” opracował dość drogą koncepcję budowy kanału łączącego jeziora w Szczytnie ze Szczycionkiem i Saskiem Wielkim. Były też na to pieniądze. Sprawa upadła, bo działacze partyjni domagali się kanału dwukrotnie szerszego, a do tego śluz, przez które mogłyby przepływać statki.
Ostatnio, za sprawą radnego sejmiku Bogdana Kalinowskiego, powrócił pomysł budowy kanału łączącego jeziora w Szczytnie z Saskiem Wielkim. Zwolennicy tej koncepcji uważają, że jej realizacja podniosłaby znacząco walory turystyczne miasta, przeciwnicy z kolei sądzą, że to typowo wyborcza zagrywka obliczona na zbliżającą się kampanię. O opinię w tej sprawie poprosiliśmy eksperta, Stefana Piskorskiego, byłego prezesa spółki „Sawica”, absolwenta olsztyńskiej ART na Wydziale Ochrony Środowiska.
- Skąd w ogóle wziął się pomysł budowy kanału łączącego Jezioro Domowe Duże z innymi akwenami?
- Temat ten został podniesiony już pod koniec lat 60. i to wcale nie dlatego, że komuś zależało na rozwoju turystyki. Problem podjął „Lenpol”, w którym wówczas pracowałem. Stało się to na skutek nacisków władz wojewódzkich i centralnych, do których dochodziły sygnały, że jezioro duże jest „wypijane” przez zakład. Przez lata do akwenu wpuszczano ścieki organiczne w dużych ilościach, o pięciokrotnie większym stężeniu niż komunalne, jednocześnie zabierając wodę najlepszą, z górnych warstw. Zakład miał pozwolenie wodno-prawne na 1500 m3 poboru wody na dobę potrzebnej do moczenia lnu w basenach. Proces ten wymagał jednak przeciętnie 500 m3 na dobę, w skali roku było to nawet 100 tys. m3. Oprócz „Lenpolu” duże ilości pobierała też kolej. Tymczasem zasoby jeziora liczącego 63 hektary powierzchni wynosiły 180 tys. m3. Natura nie nadążała z ich uzupełnianiem. Efektem był systematyczny spadek poziomu wody. Należało coś z tym zrobić, dlatego „Lenpol” został zmuszony do podjęcia działań ratujących akwen. Opracował dość drogą dokumentację oraz koncepcję budowy kanału łączącego duże jezioro ze Szczycionkiem i Saskiem Wielkim. Były też na to pieniądze. Rozważano również koncepcję znacznie tańszą polegającą na poborze wód z Młyńskiego Stawu w Janowie podziemnym rurociągiem do Szczycionka, a stamtąd, kanałem, do szczycieńskiego jeziora.
- Żadna z tych koncepcji nie została jednak zrealizowana. Co stanęło na przeszkodzie?
- Pomysły takie jak ten podnoszony ostatnio – budowy wielkiego, szerokiego kanału. Działacze partyjni różnych szczebli, ale też i fachowcy, urbaniści zaczęli snuć mrzonki. Zamiast budowy kanału szerokiego np. na 8 metrów, domagali się dwa razy szerszego, a do tego śluz, przez które mogłyby przepływać statki. Wszystko to uzasadniali perspektywami rozwoju turystyki. To było chore. W wyniku tych nacisków „Lenpol” stopniowo wycofał się z inwestycji, pozostawiając dokumentację. Warto dodać, że koszt budowy wielkiego kanału byłby czterokrotnie wyższy od wariantu proponowanego przez zakład. Pomysł połączenia jeziora w Szczytnie ze Szczycionkiem próbował jeszcze, niemal na dziko, zrealizować ówczesny naczelnik miasta Hofman. Sprowadził już nawet sprzęt i zaczęto kopać, ale na przeszkodzie stanęła niekorzystna aura. Po kilku miesiącach naczelnik zmarł i projekt upadł.
- Temat budowy kanału ciągle jednak powraca. W społeczeństwie jest widocznie marzenie o takiej inwestycji. Za jakim rozwiązaniem Pan by optował?
- Z punktu widzenia ratowania naszych jezior, należałoby wrócić do koncepcji budowy kanału łączącego je na razie tylko ze Szczycionkiem. Polegałaby ona na położeniu podziemnego rurociągu doprowadzającego wodę do tego akwenu z Janowa. Z kolei pomiędzy Szczycionkiem a dużym jeziorem należałoby pobudować nieduży kanał o szerokości takiej, żeby mogły się na nim minąć dwie łódki. Jestem za tym, żeby działać małymi kroczkami, a takie rozwiązanie podniosłoby walory dużego jeziora. Choćby rejs miejskim stateczkiem wydłużony aż do Szczycionka byłby znacznie ciekawszy niż obecnie. Gdyby tę inwestycję udało się zrealizować, można by pomyśleć o dalszych krokach. Nie byłoby to aż tak trudne i kosztowne jak połączenie z Saskiem. Podjąć by się tego mogły samorządy miejski i gminy Szczytno.
- Były burmistrz i starosta Andrzej Kijewski myślał nawet o połączeniu jezior w Szczytnie z Jeziorem Gromskim i Kalwą. Co Pan na to?
- Byłoby to bardzo trudne do zrealizowania, nie tyle nawet ze względu na olbrzymie koszty, ale ze względu na konieczność uzyskania zgody wysokich władz. Chodzi o to, że w grę wchodzą dwie zlewnie rzek. Jeziora szczycieńskie i Sasek należą do zlewni Sawicy i Omulwi, a Kalwa – do Łyny i Pregoły.
- Pomysłodawcy budowy kanału do Sasku powołują się na możliwość pozyskania znaczących środków unijnych w kolejnym rozdaniu funduszy.
- Obawiam się jednak, że para poszłaby w gwizdek. Istniałoby zbyt duże ryzyko, że samorządy wydałyby znaczące środki na dokumentacje, a pieniędzy by nie otrzymały.
- Gdyby jednak doszło do realizacji tej inwestycji, czy byłaby ona rzeczywiści krokiem milowym w rozwoju turystyki w naszym powiecie?
- Oczywiście. Nie mówię, że to całkiem zły pomysł. Nie trzeba jednak robić dużych, szerokich kanałów i nie nastawiać się na to, żeby pływały po nich statki. Dlatego zacząłbym od połączenia dużego jeziora ze Szczycionkiem.
(ew), (o)