Mamy przed sobą kilka tygodni, kiedy tradycyjnie częściej niż zwykle spotykamy się z przyjaciółmi, zdarza się wyskoczyć gdzieś gdzie grają, zorganizować szybką imprezę na kilka osób. I tu naprawdę widać klasę kuchni! Bo nie jest specjalną sztuką przygotować super przyjęcie, kiedy mamy na to sporo czasu, wystarczające środki (zasada zastaw się a postaw się ciągle aktualna), ale gdy goście zapowiedzieli się za dwie godziny, a w kieszeni poświąteczna bryndza. Rzadko proponuję swoje przepisy, bo od tego są lepsi, ale tu akurat przypomniało mi się zdarzenie sprzed roku, gdy zajechali późnym wieczorem starzy dobrzy znajomi niewidziani od paru lat, a mający zwyczaj robienia niespodzianek. No i cóż było robić? Trunki, nie powiem, po świętach jeszcze były w wyborze przyzwoitym, lecz lodówka pusta, bo przecież należy zgubić zbędne kilogramy nabite podczas świąteczno-noworocznego obżarstwa. Do dyspozycji miałem sporo lekko czerstwego chleba, parę kawałków też już trochę przechodzonego sera, i jak zawsze gdzieś w kącie spiżarni trochę cebuli, pomidory w słoikach i przypraw ile dusza zapragnie. No to do dzieła, czyli chleb lekko podpiekłem w piekarniku, co rozniosło też po domu apetyczny zapach. Pół kostki masła roztarłem z ząbkiem czosnku, a równolegle podrumieniłem na patelni cebule w krążkach. Z kostki szybko wyrobiłem bulion dobrze doprawiony suszoną pietruszkš. Teraz tylko potrzebna niezbyt duża brytfanna (może też być naczynie żaroodporne) i trochę fantazji. Najpierw na dnie trzeba rozłożyć warstewkę cebuli, na to kromki posmarowanego masłem chleba, na to znów cebulka i obrane ze skóry pokrojone pomidory. Teraz delikatnie po ściance zalać bulionem, ale bez przesady, nie przytopić. Wtedy z wierzchu posypać startym serem, znów cebulka, chleb, cebulka, pomidory i grubsza warstwa sera. To wszystko znów podlać resztą bulionu i wstawić na godzinę do piekarnika. Oczywiście nie przykrywać! Przyznam się też do odrobiny imbiru w każdej warstwie chleba. Pod sam koniec zapiekania dobrze włączyć w piekarniku grill. Wtedy na wierzchu utworzy się apetyczna skorupka.
Gwarantuję, zanim goście się na dobre rozlokowali i spełniono pierwsze powitalne toasty to oryginalne, nie wiem skąd przypomniane sobie danie, mogłem podać na stół.
Oczywiście zdecydowanie lepiej wypadają potrawy dopracowane trochę solidniej. Wspominałem już o wspaniałym "rancho smaku" gdzieś tam nad jeziorem pod Szczytnem. Przebija ciągle samo siebie, chociaż nie powiem, goście też się starają. Podczas jednego z ostatnich spotkań na i tak świetnie zastawiony stół wjechały najpierw przygotowane przez jednego z nich oryginalne ślimaki zapiekane w czosnkowym maśle. Ślimaki oczywiście nasze, szczycieńskie, z własnego ogródka. Ochów i achów było mnóstwo, choć, jak zauważyłem, nie wszyscy sięgnęli po ten rzadki na polskich stołach specjał. Nie dotyczyło to oczywiście bezpruderyjnej gastronomicznie młodzieży w postaci dwóch kilkuletnich wnuczek gospodarzy, które bez kompleksów zmiatały danie aż skorupki pryskały! Danie w sumie nie jest specjalnie skomplikowane, ale trzeba mieć dostęp do produktu, dobry przepis i dużo, dużo cierpliwości przy wykonawstwie.
Gdy wydawało się, że tej atrakcji już nic nie przebije, na stół wjechały skromnie ni mniej ni więcej tylko oryginalne bliny w dwóch postaciach - z kawiorem lub śledzikiem w śmietanie do wyboru! Danie jeszcze bardziej proste, gdyż dobre bliny wymagają tylko, no powiedzmy, dwudziestu lat praktyki. Wcześniej zawsze im czegoś brakuje. Jadłem kiedyś takie oryginalne w jednej z kijowskich restauracji i wydawał się, że na lepsze już w życiu nie trafię. Życie płata jednak niespodzianki, czasem nawet tak miłe!
I jeszcze jedno. W jednym z licznych w Szczytnie marketów pokazała się świetna, chociaż mrożona jagnięcina. Naprawdę radzę przełamać uprzedzenia i spróbować. Na początek może coś bardzo prostego, czyli jagnięcinę w porach według przepisu Macieja Kuronia. Doskonałe delikatne danie, lekkie, proste i tanie.
Wiesław Mądrzejowski
2007.01.17