Tydzień temu w moim felietonie powędrowałem do Katowic. Pozostańmy tam jeszcze i rozejrzyjmy się po świecie katowickiej bohemy artystycznej tamtych lat. Tamtych, to znaczy pierwszej połowy lat siedemdziesiątych. Tak jak w innych miastach, życie nocne artystów skupiało się wokół zamkniętych dla „pospólstwa” klubach. W Katowicach nie było SPATIF-u. Jego rolę pełnił Klub Związków Twórczych „Marchołt” przy ulicy Warszawskiej. Na ścianie na wprost wejścia witało wchodzącego ogromne panneau, czyli malowidło ścienne przedstawiające, w formie rodzinnego zdjęcia, wszystkich członków związków artystycznych zarejestrowanych na Śląsku. Autorem owego dzieła był Jerzy Duda Gracz, wówczas twórca mało znany poza swoim okręgiem. Jurek wybrał z akt związkowych legitymacyjne zdjęcia wszystkich miejscowych artystów i na ich podstawie pracowicie wymalował wzmiankowane panneau. Całość wykonana w tonacji sinej zieleni ukazywała miejscowe środowisko na wzór zjazdu wampirów, przy precyzyjnym zachowaniu podobieństwa poszczególnych twarzy.
Klub prowadzony był na zasadzie ajencji przez sympatyczne małżeństwo kochające artystów. Kredyt był czymś naturalnym, a zacni owi gospodarze mocno musieli się nagimnastykować, żeby jakoś wyjść na swoje. Nocną specjalnością zakładu była „wodzianka”. Wodziankę otrzymywało się za darmo, w dowolnych ilościach. Był to najzwyczajniejszy bulion z kostki, w którym zagotowano spore ilości pociętego w ćwiartki czosnku. Ajent – pan Zdzisław - w następujący sposób uzasadniał wprowadzenie do menu owej darmowej potrawy:
- Proszę pana, każden artysta zawsze jakoś znajdzie pieniądze, żeby się napić. A z jedzeniem to, proszę pana, gorzej. To niech on, bidula choć tej wodzianki się naje. Będzie mógł więcej wypić u mnie, bo czosnek, proszę pana, rzecz zdrowa.
Jacy goście odwiedzali „Marchołta” w owych latach? Najpierw wymienię ludzi z mojego środowiska, to jest plastyków. Niewiele osób pamięta jeszcze wspaniałego artystę, intelektualistę, filozofa i playboya Wojtka Klucznika. Zmarł przedwcześnie po ciężkim zakażeniu. W ostatnich latach życia był naczelnym scenografem Telewizji Katowice. Natomiast osoba Andrzeja Czeczota nie jest zapewne obca większości moich czytelników. Pamiętam, że w owych latach Andrzejowi urodził się syn. Artysta umyślił sobie, że da mu na imię Magister. Uzasadniał myśl tę następująco:
- Kochani! Wyobrażacie sobie? Taki mały i już Magister Czeczot! I w ogóle – całe życie magister!
Niestety przepisy nie pozwalały na zarejestrowanie takiego imienia, choć z tego co pamiętam stary Czeczot dzielnie walczył o stosowną pozycję swojego synka. Wiele jeszcze nazwisk ze świata plastyki, architektury, muzyki, czy literatury można by wymienić, wspominając bywalców „Marchołta”. Wszelako dominowali aktorzy.
W roku 1972 dyrektorem Teatru im. Stanisława Wyspiańskiego w Katowicach został Ignacy Gogolewski. Pan Profesor Wyższej Szkoły Teatralnej w Warszawie, z którą zdecydował się rozstać. Wszelako jako opiekun studentów roku dyplomowego zaproponował grupie wybranych absolwentów pracę w swoim teatrze. I tak pierwszy zawodowy sezon teatralny rozpoczęli na Śląsku Ewa Dałkowska, Elżbieta Bajon, Krzyś Kolberger, Maciek Szary, Tomek Marzecki i Marek Kondrat. To oni wraz z grupą miejscowych gwiazd nadawali ton katowickiej bohemie.
Pierwszy spektakl jaki przygotowano z udziałem młodego narybku to bardzo wówczas modna wśród młodzieży sztuka Adama Kreczmara „Hyde Park”. Adam, niewiele starszy od naszych wykonawców, związany był twórczo z autorami kabaretowymi Jonaszem Koftą i Jackiem Janczarskim („Kocham pana, panie Sułku…”). Jego sztuka wyreżyserowana przez Zbigniewa Bogdańskiego święciła niebywałe tryumfy, i to na skalę ogólnopolską. A był to spektakl muzyczny naszpikowany piosenkami. Muzykę skomponował Jerzy Andrzej Marek. I tu ciekawostka dla starszych mieszkańców Szczytna. Jerzy Andrzej Marek naprawdę nazywał się Andrzej Woźniakowski. Na początku lat sześćdziesiątych mieszkał w Szczytnie w starym Domu Kultury. Trochę chałturzył i dorabiał sobie jako stroiciel fortepianów. Później zasłynął jako kompozytor wielu kabaretowych piosenek. Trzy lata temu spotkaliśmy się w Szczytnie, wspominając katowickie czasy „Hyde Parku”. Dwa lata temu Jerzy Andrzej zmarł.
Andrzej Symonowicz