Między Szkołą Podstawową nr 3 a Miejskim Szpitalem wzdłuż ul. Skłodowskiej rozciąga się dość spory niezabudowany teren. Poprzecinany niewielkimi kanałami, z ruiną pomnika oraz poniemieckim bunkrem, dla dzisiejszej młodzieży i dzieci stanowi nie lada zagadkę. Cóż to bowiem jest w rzeczy samej?
Odpowiedzi udziela stosowna tabliczka - pordzewiały przedmiot z treścią "Regulaminu korzystania z terenu zielonego". Gdyby nie ona, rzeczywiście, trudno byłoby się domyśleć z czym mamy do czynienia. Do smętnego oblicza quasi-parku ta tabliczka pasuje aż nadto, wymownie ilustrując jego stan - nieubłaganie chylący się ku ostatecznemu upadkowi.
Bunkier
"Kurek" niedawno otrzymał sygnały, iż dziatwa szkolna nie mająca większego wyboru w kwestii rozrywek zagospodarowała wspomniany bunkier do własnych celów, że pali tu nie tylko papierosy, ale pije niedozwolone dla młodzieży trunki i zażywa narkotyki.
Sprawdziliśmy. Wejście do bunkra prowadzi przez stalowe pancerne drzwi, lekko uchylone. Nie da się ich szerzej otworzyć, albowiem u dołu przysypane są ziemią. Przez szparę przecisnąć może się tylko bardzo szczupła osoba, albo dziecko. Nam się udało - w środku nic ciekawego nie ma. Leżą tu grubą warstwą liście (wpadły przez otwory wentylacyjne - notabene w ogóle nie zabezpieczone) i gruz. Brakuje jednak butelek po wiadomych napojach, opakowań od papierosów, czy foliowych torebek z resztkami narkotycznych substancji, co wskazuje, iż młodzież szkolna raczej tu nie przebywa.
Kolumna
Nieopodal bunkrów stoi dziwny obelisk - jakiś szczątek kolumny. Prawie ze wszystkich stron, oprócz frontalnej oblewa go niczym miniaturowa fosa dookolny strumyk, dziś w opłakanym stanie. Zarośnięty, prowadzący więcej zwiędłych liści niż wody.
Przed laty obelisk posiadał jeszcze pięciokątny zbiornik wody, wszak była to fontanna (ku czci Otto Bismarcka). Jeszcze wcześniej nad ciekami przecinającymi park przewieszały się kolorowe, drewniane mostki, którym towarzyszyły inne ażurowe budowle posadowione już na gruncie stałym. Z ławeczkami zapraszającymi do wypoczynku i relaksu pośród pyszniącej się wokół zieleni, rozmaitych kwiatów oraz roślinności wodnej (wszystko to oglądałem na własne oczy we wczesnym dzieciństwie).
Scheda
Kiedyś był to po prostu park i to z prawdziwego zdarzenia - urocze miejsce w rodzaju miniaturki naszej mazurskiej krainy - z wodnymi oczkami, kanałami, mostkami, ba nawet kortami tenisowymi (drzewa i krzewy ozdobne sprowadzano z odległych niekiedy miejsc). Tę inwestycję powstałą na przełomie XIX i XX w. otrzymaliśmy w schedzie po Richardzie Andersie (właścicielu ówczesnej fabryki mebli), który ufundował park miejscowej społeczności. Jej spadkobiercami jesteśmy my, tutaj i teraz żyjący. W niedługi czas po wojnie z parku pozostały tylko nędzne resztki. Dlaczego?
Marek J. Plitt
2003.11.19