Od dwóch lat z koleżanką nosiłyśmy się z zamiarem, by dołączyć do morsów i razem z nimi zażywać kąpieli w lodowatej wodzie Jeziora Lemańskiego. Wreszcie marzenia zostały spełnione i dokładnie 24 grudnia, w Wigilię wskoczyłyśmy z nimi do wody. Pan Walerian Kogut - dla nas Król Leman, dla innych prezes szczycieńskich morsów - oniemiał z wrażenia, bowiem do tej pory w nieformalnym ugrupowaniu dominowali mężczyźni. Pojawienie się dwóch kobiet wzbudziło sensację, ale i podziw.
Planując wstąpienie do klubu, czyniłyśmy wcześniejsze przygotowania. Zaczynałyśmy wchodzić do jeziora już w kwietniu, a kończyłyśmy w październiku. Jednak, gdy nadchodziła zima - tchórzyłyśmy. Nasze zapędy ostudzał mróz, śnieg. Wymyślałyśmy powody, by jedynie kończyć pobyt nad wodą podziwianiem kąpiących się kolegów i słuchaniem niekończących się opowieści Króla Leman jak jest wspaniale, jak zimna woda na pewno zdrowia nam doda. W tym roku było inaczej - wreszcie zanurzyłyśmy się w jeziorze. Każda z nas po swojemu przygotowała się do spotkania z lodowatą tonią. Ja założyłam letnią sukieneczkę-miniówkę z odkrytymi plecami oraz buciki na obcasikach, koleżanka strój kąpielowy i adidasy. Wolno szłam po plaży poprószonej śniegiem niczym cukrem pudrem, by zakończyć marsz bohaterskim zanurzeniem się aż po szyję. Na całym ciele czułam przyjemne mrowienie, jakby tysiące niewidzialnych gwoździków fakira nakłuwało je. Nie czułam zimna, jedynie miłe szczypanie rozchodzące się od stóp po zanurzone barki. Wolno wychodziłam z wody, a zetknięcie ostudzonego ciała z zimnym powietrzem dało uczucie przyjemnego ciepła. Szybko wytarłam zaróżowione kąpielą ciało i założyłam suche ubrania, by zgodnie z zaleceniami kolegi Waleriana pobiegać po plaży i wyrównać krążenie.
Na temat wchodzenia zimą do jeziora są dwie teorie. Jedna mówi, że nie należy wchodzić do wody po wysiłku fizycznym, druga zaś że właśnie po rozgrzewce. W Wigilię testowałyśmy pierwszą metodę, a po kąpieli i po rozgrzewce, dzieląc się z morsami opłatkiem, słuchałyśmy ich rad.
W pierwszy dzień świat dołączyłyśmy do biegaczy i razem z nimi truchtałyśmy wokół małego akwenu w Szczytnie. Wspaniale zagospodarowany brzeg akwenu to teraz istny raj dla aktywnych. Można spacerować, można biegać. Po kilku okrążeniach wsiadłyśmy w samochód, by znów wskoczyć do Jeziora Lemańskiego. Tym razem czekała na nas niespodzianka - tafla krystalicznie czystego i delikatnego lodu broniła wstępu. Nad jezioro przybyłyśmy za szybko, ponieważ nie było jeszcze naszych morsów. Znalezionym kijem rozbijałyśmy lód, ale dopiero Grzesiu przy pomocy łopaty przygotował odpowiednie wejście. Tym razem do wody weszłam w koszulce, obwiązując się wokół bioder chustą, na stopy założyłam adidasy. Ponownie miałam okazję doświadczyć wspaniałego uczucia - miliony szpileczek delikatnie zaróżowiły moją skórę, a ja wybiegając z wody krzyczałam: „Zimna woda - zdrowia doda”, nie umiejąc jeszcze sprecyzować tego nowego doznania. Obie metody są jednakowo dobre, to czy wejdziemy do jeziora zimą, czy też nie zależy od naszej psychiki i nastawienia. Każdy może spróbować…
Dla czytelników „KM”
wprost z przerębla
Grażyna Saj-Klocek