Wszyscy uczniowie Szkoły Podstawowej w Wawrochach wybrali się w minioną środę na lekcję przyrody do leśniczówki Lipnik. Frekwencja była wyjątkowo wysoka i nikt tego dnia nie wagarował, choć w domach pozostało jeszcze dziesięcioro uczniów. Jednak nie na własne życzenie, a z powodu okropnej grypy, która powaliła ich do łóżek.
- Mają czego żałować, bo wyprawa była bardzo fajna - powiedział "Kurkowi" Karol Gawryszewski, uczeń VI klasy, w chwili, gdy wsiadał do autobusu.
Nim odjechał, zdążył jeszcze wyjaśnić naszej gazecie, że choć wycieczka z założenia miała charakter ściśle dydaktyczny, bo była to lekcja przyrody w naturalnym środowisku, to nie zabrakło i elementów zabawowych oraz rekreacyjnych.
Ale najpierw uczniowie musieli pokonać leśny szlak zwany ścieżką edukacyjną. Tam zapoznawały się z mniej lub bardziej typowymi okazami fauny i flory charakterystycznej dla naszych mazurskich lasów. Pomagała im w tym pani Agnieszka - praktykantka Leśnictwa Lipnik.
W kilka chwil po tym, jak dzieci dostarczyły pokarm dla zwierzyny płowej, daleko w perspektywie leśnego duktu ukazało się stadko sarenek, gotowe do uczty.
Później dzieci powędrowały pod paśnik, do którego kładły sianko, chleb i inne smakołyki dla zwierzyny płowej. Były też pod ogromnym dębem, na razie jeszcze bezimiennym, który zadziwił uczniów ogromną dziuplą. Tak wielką, że mogłoby tam z powodzeniem ukryć się nie jedno, a kilkoro małych dzieci.
Później, gdy powróciły na przepastne podwórze leśniczówki, czekała tam nań gorąca zupka i kiełbaski do upieczenia na ognisku, a oprócz tego zabawy na śniegu.
Opiekunki dzieci, nauczycielki z SP w Wawrochach nie mogły wprost namówić dzieci do powrotu. Uczniowie niesyci wrażeń z leśnej eskapady po prostu nie spieszyli się z wsiadaniem do autobusu.
- Jeszcze, jeszcze chwileczkę - wołały.
- Żeby tak w każdy zwykły dzień nauki ociągały się z opuszczaniem budynku szkolnego - żartowała jedna z nauczycielek.
Marek J. Plitt
2005.03.02