Trwa wojna w Ukrainie. Obrońcy swojej ojczyzny, ukraińscy żołnierze, walczą już ponad miesiąc, zaskakując świat nie tylko imponująca odwagą, ale także znakomitym wyszkoleniem. Zarówno na poziomie sztabowym, czyli dowodzenia, jak również walki bezpośredniej. Potężna, w sensie ilościowym, rosyjska armia nie potrafi poradzić sobie z obrońcami. Nie są tak liczni jak najeźdźcy, ale potrafią walczyć jak jedna, zgrana ze sobą, elitarna jednostka sił specjalnych. To skojarzenie sprowokowało mnie do napisania dzisiejszego felietonu na temat współczesnych jednostek sił specjalnych, popularnie zwanych komandoskimi.
Słowo komandos pochodzi od portugalskiego comando, czyli rozkaz. Określa się nim jednostki wojskowe wyszkolone do wykonywania zadań niekonwencjonalnych, o charakterze specjalnym. Składają się z żołnierzy wyselekcjonowanych, spośród wielu, pod kątem ich wytrzymałości psychicznej, a także sprawności fizycznej. Dzisiejsze znaczenie słowa comando wywodzi się z czasów wojen burskich (na przełomie XIX i XX wieku). Tak nazywano konne oddziały partyzanckie, które niezwykle bohatersko walczyły z armią brytyjską. Znacznie później, podczas II wojny światowej, tę nazwę wykorzystali Brytyjczycy, kiedy w roku 1940 zaczęli tworzyć grupy desantowe, przygotowane do działań poza frontem, czyli na terenie przeciwnika. Były to pierwsze jednostki sił specjalnych. Tutaj warto dodać, że w roku 1942, na terenie Szkocji, wyszkolono około 100-osobową, samodzielną kompanię komandosów, składającą się wyłącznie z Polaków. Po prawie rocznym szkoleniu przerzucono ich do Afryki (Algeria), a następnie na Półwysep Apeniński. Tam walczyli, między innymi, pod Monte Casino. O ich bohaterstwie świadczą odznaczenia, jakie otrzymali polscy żołnierze. Owa stuosobowa jednostka może poszczycić się 19 orderami Virtuti Militari i 36 Krzyżami Walecznych. To jest coś nadzwyczajnego. Co drugi żołnierz zasłużył na najwyższe odznaczenie bojowe. W tym samym czasie, także w Szkocji, powstała inna, polska, ogromna jednostka - Samodzielna Brygada Spadochronowa, pod wodzą generała Stanisława Sosabowskiego. Początkowo nie podlegała ona dowództwu brytyjskiemu i miała być przerzucona do walki w Polsce. Ale później zmieniono zdanie i wykorzystano oddział Sosabowskiego do słynnej europejskiej operacji „Market Garden”. Jak wyglądał ów polski desant mogliśmy zobaczyć w amerykańskim filmie z roku 1977 „O jeden most za daleko”. Generała Sosabowskiego zagrał w nim Gene Hackman.
Po wojnie, pierwszą jednostkę wojsk desantowych utworzono w Krakowie, w roku 1961.