Kombatanci. Szlachetne określenie ludzi, którzy niegdyś walczyli za słuszną sprawę, ale jakże obecnie zdewaluowane. Dzisiejsi „kombatanci” mnożą się niby koronawirus, a ich ilość przekracza jakiekolwiek personalne limity minionych, bojowych ugrupowań. Nie jest to nic nowego. Marszałek Józef Piłsudski niejednokrotnie wypowiadał się ironicznie o wciąż rosnącej liczbie kombatanckich szeregów. Na jednym ze zjazdów legionistów, widząc przed sobą „morze głów” - jak to później sam określił, powiedział tak: „Gdybym ja miał was tylu w 1914 roku, to byśmy niepodległość od razu uzyskali”.

Kombatanctwo
Świąteczna pocztówka z lat stanu wojennego. Rys. A. Symonowicz

Kombatanci, ci prawdziwi, to ludzie zasługujący na szacunek. Ale tak naprawdę, to trudno ich zauważyć w tłumie „bojowników”, co to załapali się do klubów i stowarzyszeń, według zasady znanej z powiedzenia o tym czymś, co to przylepiło się do okrętu i z dumą obwieszcza PŁYNIEMY!

Ten syndrom jest znany od dawna. W latach, kiedy wreszcie nie trzeba było podlizywać się komuszej władzy, okazało się, że niemal cały naród, podczas okupacji, albo wspierał, albo osobiście należał do Armii Krajowej. Wcześniej była w modzie Armia Ludowa. Nie będąc historykiem, nie chcę rozwijać tematu kombatanctwa wojennego, ale sporo naczytałem się fachowych opracowań na ten temat i nie mam złudzeń, co do wątpliwej przeszłości większości (!) członków kombatanckich, akowskich stowarzyszeń.

Ci wspaniali ludzie, którzy odczuwali konieczność walki z wrogiem, robili to spontanicznie. Nie po to, aby później, na falach kombatanctwa, rwać się do władzy. Dzisiejsze, komercyjnie pojęte kombatanctwo, to kontynuacja dawno znanych praktyk utworzenia wokół siebie mitu bojownika (niezależnie od faktów), aby tylko zdobyć i utrzymać choćby kawałek władzy.

 

 

Aby zapoznać się z pełną treścią artykułu zachęcamy
do wykupienia e-prenumeraty.