Wspominałem już o tym, że raczej rzadko moje felietony prowokują czytelników do komentarzy. Zarówno tych internetowych, jak również bezpośrednich, to jest telefonicznych - czyli od osób znajomych. Także komentarzy listownych, adresowanych do redakcji „Kurka”, bo i takie czasem się zdarzają.
Szczególną ciekawostką jest dla mnie to, że moje opisy spraw miejscowych, szczycieńskich, rzadko wywołują reakcję czytelników, natomiast, gdy tylko zahaczę o klimaty warszawskie, niemal zawsze spotykam się z mniejszym lub większym odzewem. Odzewem podobnych do mnie, sentymentalnych byłych warszawiaków, lub też warszawiaków aktualnych, ale rodzinnie związanych ze Szczytnem, a przy tym równie sentymentalnych.
Kilka tygodni temu napisałem o pięćdziesięcioletniej historii warszawskiego lokalu gastronomicznego przy ulicy Gagarina, w którym kolejno mieściły się słynne knajpy „Sielanka”, „Karczma Słupska” oraz „Sowa i Przyjaciele”. Tę ostatnią niedawno zamknięto. Nie wiedząc, co dalej dzieje się z popularnym lokalem napisałem, że jak będę w Warszawie, to sprawdzę. I oto dostałem list ze Stolicy, od pana Przemysława, rodowitego warszawiaka związanego rodzinnie z naszym regionem, a konkretnie ze Spychowem. Pan Przemysław, po przeczytaniu mojego felietonu, pojechał na ulicę Gagarina, aby osobiście sprawdzić, kto też zagnieździł się w kultowym lokalu. W swoim liście zawiadamia mnie, że niestety nie zastał na miejscu nic ciekawego. Zlokalizowano tam sklep Carrefour Express oraz aptekę. Przekazuję tę ponurą wiadomość moim czytelnikom. No i serdecznie dziękuję panu Przemysławowi. Pan Przemysław mieszka na ulicy Górczewskiej, czyli na Woli. Tym, którzy nie znają Warszawy wyjaśniam, że jest to dokładnie po przeciwnej stronie miasta niż ulica Gagarina. Tym bardziej jestem wdzięczny panu Przemysławowi, że podjął trud tak odległej eskapady w imieniu innych moich czytelników zainteresowanych tematem.
W felietonie sprzed tygodnia wyraziłem swoje zdumienie informacją o idiotycznym pomyśle władz województwa odnośnie przeniesienia szczycieńskiego muzeum z ratusza do domeczku opuszczonego przez Powiatowy Urząd Pracy. Co do podjętego tematu, to wprawdzie nie doszukałem się w Internecie żadnych komentarzy, ale zatelefonował do mnie pewien zaprzyjaźniony Gliniarz z Warszawy. Napisałem Gliniarz przez duże „G” świadomie (korekto, nie poprawiaj), bowiem jest to nie byle jaki policjant, ale wieloletni pracownik Komendy Głównej Policji, wybitny, europejski specjalista od odzyskiwania kradzionych dzieł sztuki. Człowiek, który osobiście odwiedził większość muzeów w Polsce i nie tylko, a także powołany był do ich oceny pod kątem bezpieczeństwa zbiorów. No cóż, poparł on w całości to, co przeczytał w moim felietonie, ale ponieważ jednocześnie zadeklarował, że sam napisze do „Kurka” kilka słów na ten temat, nie będę psuł mu efektu streszczając to, co usłyszałem przez telefon.
Co do tematu związanego z Muzeum Mazurskim, to znalazłem w Internecie dwa ciekawe komentarze odnośnie zamieszczonej wcześniejszej informacji o zamiarach władzy. Jeden z nich podpisany Jędrek, drugi Elka. Jest tam pewna ważna sugestia, którą warto rozwinąć. Szczytno jest miastem bez prawdziwego centrum. Jakiegoś rynku, starego miasta, czyli charakterystycznego, turystycznego miejsca spotkań. Jest wprawdzie ładny pasaż prowadzący do molo, jest plaża, są ruinki zamku i ratusz, także już zabytkowy, ale wszystko to nie stanowi zwartej urbanistycznie, a także rozrywkowo całości. Zapoznałem się z koncepcją rewitalizacji zamkowych ruin i otoczenia i gdyby projekt ten zrealizowano, mogłaby powstać jakaś sensowna całość. Historyczna, rekreacyjna, turystyczna. No, ale Muzeum Mazurskie, jako część ratusza, czyli centralnego budynku owej urbanistycznej całości, powinno tam pozostać, niejako w koegzystencji z rewitalizowanymi ruinami. Jeśli już turysta wejdzie z terenu dawnego zamku na ratuszowy dziedziniec, niechże ma okazję odwiedzić także owo muzeum i dowiedzieć się więcej o historii regionu. Bez wejścia do muzealnych pomieszczeń uroczy dziedziniec, otoczony murami ratusza, pozostanie tylko podwórkiem miejskiego biura, przypadkowo sąsiadującym z pozostałościami po krzyżackim zamku. A to, z całym szacunkiem dla urzędu, nie ta ranga wobec wszechobecnej, historycznej aury.
Andrzej Symonowicz