Nie wiem czym się kierowali organizatorzy tegorocznych "Dni i nocy", przyjmując tak wczesny ich termin. Tego typu imprezy dla niezbyt wymagającej publiczności z reguły mają przyciągnąć do miasta wczasowiczów, a przede wszystkim, nie ma co się oszukiwać - pieniądze. Akurat środek lipca to termin kiedy wczasowiczów i tak jest mnóstwo, więc wystarczyłyby imprezy mniejsze, może konkretnie ustawione pod określoną grupę odbiorców.

Wydaje mi się, że inne mazurskie miasta są zwyczajnie od nas silniejsze w przechwytywaniu wędrownej paczki letnich chałturników, że o pomysłach na więcej niż trzy dni nie wspomnę. W każdym razie święto odfajkowano. Na kurkowej stronie "recepta na nudę" mamy więc w Szczytnie takie atrakcje jak turniej drużyn podwórkowych i wycieczki rowerowe z "Kręciołami", których podziwiam i pozdrawiam serdecznie. Nawet nasze rodzime zespoły występują gdzieś w Polsce, a szantowych "Dzieci Neptuna" jadę posłuchać gdzieś w lesie po Augustowem.

No to jakimi atrakcjami przyciągnie Szczytno wczasowicza wyprażonego słońcem nad jeziorami? Pomysłów są dziesiątki, nawet wcale niedrogich, ale po co się wychylać? Jeszcze trzeba by coś zrobić, pokombinować, sfałdować gładkie jak lustro szare komórki.

Nie pozostaje nic innego jak zaprosić więc gości do naszych knajpek na coś dobrego pod zimne piwko czy coś bardziej konkretnego. Wiadomo, że parkuje się na placu Juranda lub tuż obok. I bardzo dobrze, bo w promieniu stu metrów miejsc, gdzie można coś zjeść i wypić, jest wyjątkowo dużo. Dla tylko przejeżdżających przez - jak to pięknie przypomniał p. Marek Plitt - niegdysiejszą bramę do Mazur, mamy prawie pod rurą wydechową "Fast food" z daniami tak szybkimi, że ich smaku zapomina się jeszcze przed wyjściem z lokalu. Obok obskurne, niestety na nic lepszego nas nie stać w samym środku miasta, "Bar" i smażalnia ryb. Chwała smażalni za to, że w ogóle jest. Tylko wstyd mi jakoś i gości, na których mi zawsze zależy, oprowadzam na wszelki wypadek drugą stroną Placu Juranda. Nad jeziorem, a właściwie zbiornikiem niebezpiecznych dla ludzi płynów, nad które niebacznie zapuści się wczasowicz, też mamy zaraz z brzegu restaurację, w której wypijam jedynie ze smakiem zimne piwo. Reszta nie stanowi z pewnością gastronomicznej atrakcji. Gdy przejdziemy przez ulicę nad mniejszy zbiornik, którego odnowę Pan Burmistrz obiecuje od lat, jak zawsze konsekwentnie i bezskutecznie, mamy się w końcu czym pochwalić. Utrzymana w stylu muzycznym piwiarnia, może przaśna w wystroju, ale w końcu z jakimś pomysłem. Jeżeli trafimy na występy na pobliskiej scenie możemy spędzić naprawdę miły wieczór. Dla głodnych, lecz z zasobniejszą kieszenią jest kawałek dalej "Mazuriana", oblężona latem do granic wytrzymałości, lecz z niezłym wyborem smacznych dań. Z ogródka lub okien możemy też sprawdzić, czy nasz zaparkowany na placu pojazd ciągle tam stoi. Kilkanaście metrów dalej trzeba usiąść w "Coffeinie". Dla odpornych na spaliny jest kawa w ogródku, dla spragnionych odrobiny chłodu - działająca sprawnie klimatyzacja i sympatyczna obsługa tej jedynej w tym rejonie prawdziwej kawiarenki. Odrobinę dalej mamy jeszcze pizzerię, bar kebabowy, jeszcze jeden piwny ogródek - jak powiedziałem - wszystko w promieniu stu metrów od ratusza. Jeżeli chodzi o ilość - naprawdę nieźle.

A przecież niewiele dalej jest i "Krystyna", urokliwa i ambitna "Róża wiatrów", puby z "dziewiątką" i "habaną" na czele, cały czas świetna "Toscana", wreszcie ambitny "Filips". Wybierać, przebierać! A może by tak pokusić się o pewien wspólny mianownik jakości? Może właśnie wykorzystać ilość lokali jako atrakcję Szczytna, wypromować je, wyspecjalizować w określonych potrawach? Znam kilka miast w Polsce, do których zawsze zajeżdżam, nawet nadkładając drogi, właśnie ze względu na uciechy stołu. Tylko znów powierzenie tak poważnej sprawy miejskim władzom położy całą sprawę w zarodku i sprowadzi do poziomu naszych jezior, niestety.

Wiesław Mądrzejowski

2006.08.02