Do Krakowa na 21. Międzynarodowe Targi Książki z różnych zakątków kraju i zza granicy przybyła nieprzebrana rzesza miłośników literatury, autorów, wystawców. Na tę literacką ucztę wybrałam się ze Szczytna i ja, a z Torunia moja synowa Irmina.
Przeżycia, których doświadczyłyśmy śmiało możemy określić jako jeden wielki książkowy zawrót głowy. W Międzynarodowym Centrum Targowo-Kongresowym EXPO przy ulicy Galicyjskiej było tłoczno i gwarno, a lista wystawców tak ogromna, że dwie hale: „WISŁA” i „DUNAJ” podzielono na sektory, a stoiskom przyporządkowano numery. Na Targach można było kupić różnorodne książki, spotkać z wieloma autorami, zdobyć autograf, pstryknąć unikatową fotkę. W tym miejscu pochwalę się, że moja synowa dostąpiła zaszczytu uczestniczenia w spotkaniu zeznanym amerykańskim pisarzem Nicholasem Sparksem, autorem min.:„Pamiętnika” , „Jesiennej miłości”, „Listu w butelce”. Od twórcy bestsellerów otrzymała autograf oraz miała okazję stanąć z nim do zdjęcia. Była bardzo poruszona wyróżnieniem i możliwością przebywania z autorem porywających i wzruszających powieści. Za sprawą synowej i na mnie również odrobinka tego splendoru spłynęła, otóż otrzymałam od niej w prezencie jedną z książek Nicholasa Sparksa „We dwoje”, którą zdobił...autograf złożonym ręka mistrza. Uroczyste wręczenie unikatowego prezentu nastąpiło pod plakatem z podobizną ulubionego autora w dniu 27 października 2017 r., co obrazuje załączone zdjęcie. Targi Książki w Krakowie trwały od 26 do 29 października i jak wspominałam towarzyszyło im wielkie zakręcenie. Mnogość książek, mnogość wystawców i ogrom autorów. Targom towarzyszył też ścisk, tłok i tłumy ludzi objuczonych plecakami, torbami na kółkach, których wnętrza skrywały zakupioną po promocji literaturę. Przez te dni Kraków był też tak zatłoczony, że stanie w korku 2 do 3 godzin to po prostu norma, a ogromna tablica z napisem „Brak miejsc parkingowych”sprawiała, że kierowcy przystawali na zakazach, a nawet w błocku i kałużach. Gdy w sobotę 28 października ponownie zawitałam w EXPO doznałam szoku. Nie dość, że moja przyjaciółka Zosia nie miała gdzie zaparkować samochodu, to na dodatek przed wejściem falował ogromny ogon czytelników, by tego wszystkiego było mało – lał deszcz. Wysiadłam z samochodu i na deszczowej fali wpłynęłam wraz z innymi do środka. Ograniczenie czasowe (wszak musiałam wrócić do Szczytna) sprawiło, że zmuszona byłam coś mądrego wymyślić i spotkać z autora rozpoznawalnym, charakterystycznym i ... sławnym. Swoje kroki skierowałam do recepcji i tam pokazując aktualny egzemplarz „Kurka Mazurskiego” (zawsze go wożę ze sobą) powiedziałam, że reprezentuję prasę lokalną i chciałabym dowiedzieć, gdzie mogłabym w tej chwili spotkać autorów.. Pani ujrzawszy w moim ręku piękny, kolorowy egzemplarz „Kurka”powiedziała: „Zapraszam do pokoju dziennikarzy, tam otrzyma pani materiały i odpowiednie informacje”. Przeraziłam się, bo aż takiego, wielkiego wejścia nie potrzebowałam, po prostu nie miałam na to czasu. Dziękując za zaproszenie spytałam: „a przy którym stoisku pisarze podpisują teraz książki?”. „Przy wielu. Proszę podać nazwisko interesującej panią osoby, a podam sektor”. Tak trudnego pytania nie spodziewałam się, przez głowę przeleciało mi moc nazwisk ulubionych autorów, a Remigiusz Mróz, którego książki obecnie pochłaniam, jako pierwszy. Jednak przytomnie,trzymając się pierwotnego planu, że ma być to ktoś rozpoznawalny, powiedziałam - „Chciałabym spotkać się z Wojciechem Cejrowskim”. „Sektor A 4” - brzmiała odpowiedź. Podziękowałam i od razu ruszyłam na poszukiwania. Nie było to łatwe, bo wspomniany ścisk i tłok nie sprzyjał poszukiwaniom. Nagle patrzę, a wielki Miś maskotka ulubieniec dzieci przyjaźnie macha do mnie łapką. Wyminęłam wielu małych Moli Książkowych (dzieci i dorośli w specjalnych czapeczkach) i podeszłam do Misia prosząc: „Misiu, misiu powiedz mi, gdzie Wojciech Cejrowski ma swoje stoisko” i miś mi powiedział. Jednak, to co ujrzałam przed sobą przeszło moje najśmielsze oczekiwania – tam też stał tłum łowców autografów. Na szczęście kolejka była tak uformowana, że można było podejść do stoiska i zrobić fotkę, popatrzeć na książki i autora. Mnie zadziwiło jedno na książkach stała plakietka z napisem: Przemysław Corso Autor, a książki nosiły tytuły: „Miasto z Gliny”, „Miasto złodziei” oraz „Podziemne Miasto”, a młody, uśmiechnięty człowiek trzymał też w ręce tekturkę z tekstem „To ja jestem autorem”. Na daną chwilę nie rozumiałam, a nawet nie chciałam rozumieć o co chodzi, bo moim jedynym marzeniem było zdobycie autografu słynnego podróżnika i pisarza. W tym miejscu przypomnę, że na spotkaniu członków Dyskusyjnego Klubu Książki ja przebrałam się w charakterystyczny strój i „udawałam”, że jestem Wojciechem Cejrowskim (zapraszam do felietonu „Czytanie, tańcowanie i śpiewanie”, w którym min. o tym piszę). Pomyślałam sobie, że taką unikatową książkę z autografem podaruję na wieczną pamiątkę Pani Monice Taradejna moderatorce szczycieńskich klubowiczów. Marzenia marzeniami a tu nagle wielkie zamieszanie na stoisku i wielki pomruk niezadowolenia – godzinna przerwa. Pan Wojciech Cejrowski w towarzystwie młodego człowieka umykają w siną dal. W odruchu desperacji biegnę za Panem Wojtkiem i przemawiam:„Panie Wojciechu aż z Mazur przyjechałam, by się z Panem sfotografować”, a tu nic żadnego odzewu. Już traciłam nadzieję, bo podróżnik ginął mi w tłumie, ale nagle na kolejne moje„jęczenie” odwrócił się i powiedział: „Mam teraz spotkanie”. Wówczas złapałam za czarną koszulę młodego człowieka, który podążał przed mną i znów zajęczałam: „Samochód stoi w błocie, ja kupię wszystkie pana książk,i tylko proszę mnie zabrać”. Popatrzył na mnie i odpowiedział: „za mną” , a to co się za moment stało, tylko w wydaniu Pana Wojciecha Cejrowskiego było możliwe. Podróżnik zaczął biec, a my za nim. Zdyszana wpadłam na wypełnioną po brzegi salę i wówczas wszystko stało się jasne. Szczery aż do bólu (jak zwykle zresztą) Cejrowski powiedział, że jest to spotkanie autora, którego jest wydawcą i recenzentem i jest tu tylko dlatego, że na spotkanie z nim nikt by nie przyszedł, a tak sala wypełniona. Młody autor, a mowa tu o Przemysławie Corso, którego na pewno książki kupię i przeczytam, a jest ich już trzy (czwarta w toku) z wielką swobodą i taką pokorą cieszył się z tego, że na razie jest w cieniu słynnej postaci, ale swoja pracą i dzięki znakomitemu patronatowi na pewno ma szanse na sukces. Życzę mu tego z całego serca. Podczas spotkania trafiła mi się wyjątkowa „miejscówka” - siedziałam po turecku na podłodze prawie pod samym stołem i wówczas dopiero dostrzegłam bose stopy podróżnika. Poprosiłam przygodną słuchaczkę o fotkę i takim oto sposobem ja na pierwszym planie a mistrz w moim cieniu. Oczywiście żartuję. Mój czas pobytu wśród sław: tej znanej, rozpoznawalnej i charakterystycznej i tej wschodzącej młodej, ale dzielnej, po woli dobiegał końca.Musiałam wracać do codzienności wzywana esemesowym ponagleniem.Dlatego też, gdy publiczność mogła zadawać pytania i ja wykorzystałam swoje pięć minut i powiedziałam, że z wielkim zaciekawieniem oglądam programy podróżnicze, że podziwiam za przygody i za to, że młodych twórców bierze pod swoje skrzydła,że na Dyskusyjnym Klubie Książki podczas omawiania „Rio Anaconda” ja przebrałam się i rymowaną recenzję klubowiczom prezentowałam, z fotką i filmem w telefonie podeszłam aż do stołu... Na to wszystko Pan Wojciech powiedział: „Przyśle mi pani na pocztę”. „Wysłałam zdjęcie” - ja na to. „I co? Zignorowałem?” - stwierdził. „Niestety tak”. „W takim razie proszę wysłać ponownie”. Podziękowałam za miłe spotkanie i zaczęłam przepychać do wyjścia, a Pan Przemek wołała za mną„bo samochód stoi w błocie”. Trud podróży, korki, tłumy, błoto,deszcze i moje postanowienie - wrócę tu kiedyś jeszcze, są podsumowaniem fantastycznej przygody. Nie będę wygłaszała sloganów potwierdzających wartość słowa pisanego ani też mądrości płynących z czytelnictwa, ale na zakończenie tego felietonu zaśpiewam sobie tak: „w książeczce płynie rzeczka, w książeczce pachnie las, we wszystkich tych książeczkach tysiące przygód masz, w książeczce znajdziesz kaczkę, co snuła złotą nić, książeczka może zawsze Twą przyjaciółką być”... Życzę wszystkim miłych spotkań z autorami i ich książkami.
Grażyna Saj-Klocek