W czwartkowy ranek (9 grudnia) kupcy oraz klienci miejskiego targowiska alarmowali nas o fatalnym stanie przyległego parkingu. Na czym zaś dokładnie polegał problem, najlepiej zilustruje to niemiła przygoda, którą przeżyła na własnej skórze jedna z pań prowadząca na targowisku działalność handlową. Opowiadała nam, że kiedy rankiem zjawiła się na ul. Żeromskiego już z daleka zauważyła spore hałdy śniegu złożone mniej więcej na środku parkingu. Śmiało zatem skierowała się w jego stronę, bo logiczny wniosek mógł być tylko jeden - plac na pewno został odśnieżony. Tymczasem nic bardziej mylnego. Zaraz za wjazdem samochód zakopał się w śniegu na dobre. Musiał minąć dłuższy czas, nim z pomocą znajomych udało się wydobyć pojazd z tej parkingowej śnieżnej pułapki. Po tym incydencie wszyscy zastanawiali się, jak wytłumaczyć tę istną szaradę, że choć na placu parkingowym piętrzyły się spore zwały śniegu, nie został on w ogóle odśnieżony - fot. 1.
Przecież takie pryzmy nie spadają z nieba, ktoś musiał je tu złożyć. Jak się okazało, nieco wcześniej administrator targowiska, czyli spółdzielnia „Rolnik” odśnieżała oba place targowe. Robotę tę wykonano i owszem starannie – fot. 2. Zadowoleni byli zarówno kupcy, jak i klienci, ale śnieg zebrany z terenów targowych spółdzielnia „Rolnik”, i tu uwaga, odłożyła na... placu postojowym – oto rozwiązanie wcześniejszej zagadki. Trzeba jeszcze dodać, że parking administrowany jest z kolei przez miasto i tak oto powstał kolejny problem. - Podłożyli nam ten śnieg niczym kukułcze jajo – skomentowała poczynania spółdzielni Krystyna Lis z Urzędu Miejskiego i dodała, że gdyby złapała sprawcę na gorącym uczynku nasłałaby na niego straż miejską. Ponadto obiecała „Kurkowi”, że następnego dnia wyśle na parking specjalną ekipę celem doprowadzenia go do stanu używalności.
NIESPODZIANKA Z NIEBA
Okres jesienno-zimowy to nie tylko czas na walkę ze śnieżnym żywiołem, bo gdy aura sprzyja można wziąć się i za inne zajęcia, np. pielęgnację miejskich drzew. W minionym tygodniu „Kurek” obserwował tego typu prace prowadzone wzdłuż ul. Odrodzenia, m. in. przy parkanie ogradzającym dół po kinie „Jurand”.
Drzewostan nie jest tam wysoki, wystarczyło zatem, by robotnicy przytargali średniej wielkości drabinę i już sięgnęli konarów. Po czym chwyciwszy za sekatory przycinali zbyt długie gałązki - rach, ciach! I po sprawie. Ale czy na pewno.... Popatrzmy bowiem na zamieszczone poniżej zdjęcie - fot. 3. Jak widać prace odbywały się bez jakiegokolwiek oznakowania, czy odizolowania tego odcinka chodnika, przy pełnym ruchu pieszych. Większość przechodniów pochłonięta własnymi sprawami i smagana lekkim wiatrem ze śniegiem, nie zwracała uwagi na sypiące się na ich czapki drobne gałązki, ale w końcu zdenerwowało to jedną z mieszkanek naszego miasta. Objuczona torbami z przedświątecznymi zakupami musiała wyciągać spośród sprawunków nadprogramowe produkty, które spadły jej z nieba - kilka mniejszych i większych gałązek. - Nie dość, że chodnik śliski, bo marnie wysypany i trudno po nim chodzić, to jeszcze z góry sypią się takie niespodzianki - denerwowała się nasza rozmówczyni. Trzeba jednak przyznać, że opisywana wyżej sytuacja na szczęście nie groziła przechodniom jakimiś poważniejszymi konsekwencjami. Spadające gałązki nie były na tyle duże, aby doprowadzić do uszkodzeń ciała (były najwyżej kilkunastocentymetrowej długości), ale prowadzona tak niedbale pielęgnacja drzewek świadczyła o małej staranności w podejściu do wykonywanej pracy.
Jak dowiedzieliśmy się w ratuszu, roboty te prowadziła firma, która wygrała przetarg na zajmowanie się porządkami w miejskich parkach.
- Podczas ścinania gałązek pracownicy powinni przekierować ruch pieszy lub zamknąć część chodnika - tłumaczyła Krystyna Lis z Urzędu Miejskiego. Dodała też, że wybierze się zaraz na inspekcję, celem skontrolowania tych prac pielęgnacyjnych i jeszcze w inne, bardziej zagrożone miejsce, o czym za chwilę.
NIEBEZPIECZNE KONARY
Opisywane wyżej niedbałe ścinanie gałązek, jak zaznaczyliśmy, nie stwarzało realnego zagrożenia i mogło jedynie denerwować przechodniów. Tymczasem, o czym poinformowali nas miejscowi taksówkarze, także za sprawą drzew, ale tym razem już całkiem poważne niebezpieczeństwo czai się w okolicach dworca kolejowego. Wiadomo, że w mieście są kłopoty ze znalezieniem miejsca parkingowego, więc wszelka wolna przestrzeń jest skrzętnie wykorzystywana.
Kierowcy parkują swoje samochody między innymi wzdłuż uliczki biegnącej między dworcem a wieżą, w której mieścił się kiedyś posterunek Służby Ochrony Kolei, co widać na kolejnym zdjęciu - fot. 4. Codziennie stoi tu szereg aut, które pozostawili kierowcy nieświadomi zagrożenia, jakie czyha na pojazdy i ich samych w momencie wsiadania, bądź wsiadania z samochodu. Widoczne w środku fotografii dość wysokie drzewa mają połamane konary. Cześć z nich trzyma się tylko na przysłowiowym włosku, inne zaś całkowicie oderwane nie spadły jeszcze tylko dlatego, że są zahaczone o sąsiednie gałęzie. Strach pomyśleć, co może się wydarzyć, gdy zawieje silniejszy wiatr, albo obciąży je większy opad śniegu. Przy czym trzeba podkreślić, że nie są to jakieś ułomki, ale potężne konary o kilkumetrowej długości i grubości większej, niż ludzkie przedramię - fot. 5.
O zagrożeniu sygnalizowanym nam przez taksówkarzy niezwłocznie powiadomiliśmy miejskie władze. W tym miejscu należy dodać, że w takich i podobnych przypadkach, jeśli ktoś zauważy realne niebezpieczeństwo czyhające na nieświadomych niczego obywateli, czy ich samochody, powinien w pierwszej kolejności i jak najszybciej poinformować nie gazetę, a odpowiednie służby. Nie można bowiem dopuścić, aby z powodu zwłoki w przekazaniu ważnej informacji wydarzyło się jakieś nieszczęście.
FIRMOWE MASKOTKI
W okolicach dworca, za wspomnianą wieżą, byłym posterunkiem SOK-u rozciąga się spory plac. Nie tak dawno zastawiony rozmaitymi starymi maszynami rolniczymi służył jako koczowisko dla kilku bezdomnych psów. Czworonogi, korzystając z naturalnej osłony, jaką dawał im ów mechaniczny sprzęt wygrzebywały pod nim legowiska i tak rozgościły się na dobre w tym miejscu. Nawet pracownicy schroniska „Cztery Łapy” dostarczali tym bezdomnym zwierzakom strawę, co jeszcze bardziej przywiązało psy do tego skrawka ziemi. Tymczasem, jak poinformowali nas mieszkańcy okolicy, którym los zwierzaków nie jest obojętny, schronisko gdy przyszła zima przestało dowozić karmę. Poza tym znikły z placu maszyny i pieski pozostają głodne oraz bez jakiejkolwiek osłony.
- Wcale nie zaprzestaliśmy dowozu pokarmu dla psów, zmieniło się jedynie miejsce jego dostarczania - wyjaśnia pracownik schroniska, Konrad Karchut. Zamiast jak dawniej za wieżą, teraz pokarm pozostawiany jest przy budzie, którą ustawiono za jednym z lokali gastronomicznych, stojących przy dworcu autobusowym - fot. 6. Pieski z okolicy dobrze o tym wiedzą i to jest teraz nowe miejsce ich zbiórki w godzinach dowozu jedzenia. Co ciekawe, owe „dzikusy” z okolic dworca, podobnie jak czworonogi ze schroniska także znajdują chętnych na adopcję. Wbrew temu co można byłoby sądzić, ich nowi opiekunowie to nie tylko osoby prywatne, ale także instytucje. Wśród nich są firmy związane z gazownictwem czy branżą elektryczną. One przygarnęły m. in. Azę i dużego, choć spokojnego Maksia. Korzyści są wzajemne. Czworonogi mają zapewniony wikt i ciepłą budę u nowych panów, za co odwzajemniają się dozgonnym przywiązaniem i stają się wręcz maskotkami firm, które je zaadoptowały. I jeszcze jedno, psy są doskonałymi stróżami danej posesji. Potrafią w razie czego dobrać się do skóry potencjalnemu amatorowi cudzej własności i to w dosłowny sposób, bo boleśnie ugryźć. A tego nawet najbardziej nowoczesny i najwymyślniejszy system zabezpieczeń elektronicznych nie dokona.