Informacja, że w lesie pojawiły się kurki tak na nas podziałała, że postanowiliśmy z „Kurkiem” pojechać na kurki. Trzymać w ręce „Kurem Mazurski” i się z nim obfotografowywać, to sprawa prosta, ale czy w lesie natrafimy na grzyby? Trudno przewidzieć, ale cóż szkodzi sprawdzić.
Ruszamy w stronę Leśnego Dworu, a za mostem na Strudze kierujemy na Witówko. Na wśródleśnym asfalcie wiodącym wprost do niezbyt odległego wyjazdu na nidzicką szosę zwalniamy, wyszukujemy dogodnego podłoża, by zanurkować i poszukać kurek. Nie jest to łatwe, bo taki pomysł wywabił z domów wielu amatorów runa leśnego. Patrzymy na prawo, a tam spacerują ludzie z łubianką, patrzymy na lewo też. Istny wysyp grzybiarzy, ale czy grzybów? Zatrzymuję się i proszę jedna z pań, by pokazała efekty zbiorów, a w łubiance pokaźna kolekcja żółtej grzybowej rodzinki. Natychmiast wpadam na pomysł, by sfotografować ten imponujący zbiór i sama ustawiam się do fotki, bo mam świadomość, iż być może, ja nie znajdę już nic. Pani chętnie godzi się, by jej zbiór zaspokoił moje marzenie o wyprawie z „Kurkiem” na kurki. Mam fotkę i nagle przestaje zależeć mi na zbieraniu grzybów, emocje związane z wyszukiwaniem żółtych główek ulatują. Nie ukrywam, iż uwielbiam spacerować po lesie i wypatrywać zdobyczy, dostrzeżenie grzyba to najprzyjemniejszy moment zbieracza, ale co mi tam – fotkę już mam.
Peleton daleko przede mną, a tuż obok kuszący, pachnący nowością i świeżością parking. Piękne ławki i stoły, wspaniałe ogrodzenie. Nadleśnictwo Szczytno wie, że grzybiarze lubią ten zakątek, stąd taki prezent. Na parkingu dostrzegam znajomy samochód i to powoduje, że decyduję tam zajechać, mój manewr widzą koleżanki i po chwili stawiamy rowery w wyznaczonym do tego celu miejscu. Z „Kurkiem” w ręce podchodzę do ogrodzenia i za babcią która mnie kiedyś, dawno temu w dzieciństwie nauczyła wypowiadam modlitwę: „Wchodzę w las, niosę ze sobą przenajświętrzej Maryi pas, gdy tym pasę się opaszę, wszelkie robactwo od siebie odstraszę” - ach te kleszcze, mam nadzieję, że modlitwa podziała. Ławki kuszą, mam ochotę przysiąść i zagłębić w lekturze lokalnej gazety, ale tuż za ogrodzeniem widzę grzyby, prawdziwa żółta specjalnie dla mnie rosnąca rodzinka. Długo się nie zastanawiam i przeciskam przez oczko w ogrodzeniu w miejscu nietypowym i wszystkie kurki są moje. Niestety nie mam łubianki, nie mam też żadnej torebki. Mam „Kurek”. Na gazecie układam żółciaczki i po prostu cieszę nimi, ale fart. Tymczasem dzwoni komórka, a ja krzyczę do słuchawki „wracajcie na parking, ja tyle kurek zebrałam”. „Baju baju będziem w raju” - niestety mój kolega Rysio nie wierzy w moje gadanie, ale po chwili wszyscy ciekawscy już są przy mnie i robimy pamiątkowe zdjęcie. „Ta nasza Grażynka co sobie zamarzy, to ma. Chciała kurki z Kurkiem i spełniło się”. Siadamy na ławeczkach, panowie ochoczo czyszczą mój zbiór, a ja ze spokojem zabieram się za lekturę „Kurka”.
Grażyna Saj-Klocek