Moi stali czytelnicy – a wiem, że jest ich co najmniej kilkunastu – zapewne zauważyli, że ostatnio zostałem ukrócony na łamach „Kurka” i zamiast wypełniać całą stronę, ględzę zaledwie na jej połówce. Spieszę donieść, że nie jest to kara Redaktora Naczelnego dyscyplinująca mnie za nadmierne nudziarstwo. Powiem więcej – Naczelny płaci mi tyle samo za felieton co poprzednio. W końcu jest to ludzkie panisko. Konieczność ukrócenia mojej twórczości wyniknęła z przyczyn wyższych, nieprzewidzianych i niezależnych.
A swoją drogą, pośród tych kilkunastu stałych czytelników moich felietonów, wspomnieć muszę jednego z nich. Bo lubię słuchać jego uwag i komentarzy. Jest to mężczyzna słusznego wzrostu - ma ze dwa metry. Jak więc dla tak długiego człowieka pisywać tak krótkie felietony? To zupełnie jak w kabaretowym tekście Jana Pietrzaka, który opowiadając swój życiorys tłumaczy się z drugiego małżeństwa w sposób następujący:
- „No bo jak tu budować drugą Polskę z pierwszą żoną?!”
Pozdrowienia, Panie Jacku. Może kiedyś mnie znów „rozciągną”?
Wspomniałem Pietrzaka i uświadomiłem sobie, że oto wkrótce lato i na Mazury przyjedzie tłum letników, a wśród nich wiele osób o znanych nazwiskach. Wspomniany Janek ma swój dom w Krzyżach. Do Jedwabna przyjeżdża Ewa Bem, a w Szczytnie bywa urocza młoda gwiazdeczka serialowa Laura Samojłowicz. Laura jest absolwentką Warszawskiej Akademii Teatralnej i bez wątpienia stać ją na więcej niż serialowa rólka. Jestem pewien, że jeszcze nas zaskoczy. Mnie osobiście „uwiodła”, kiedy opowiadając o szkole teatralnej zaczęła parodiować swoją panią profesor - Krystynę Tkacz. Krysię znam z dawnych lat i słysząc jej charakterystyczny, niski głos w parodystycznym wydaniu Laury Samojłowicz, niemal popłakałem się ze śmiechu. No i zaludnią się nam Mazury tak zwanymi „celebrytami” – modne ostatnio określenie osób popularnych.
Tak, ale w wakacje dotyczy to nie tylko Mazur.
Jednym z takich miejsc, gdzie zawsze można spotkać ludzi znanych, jest Kazimierz Dolny nad Wisłą. Poza licznymi zajazdami i hotelami jest tam Dom Architekta. Jest także Dom Dziennikarza. Nic to jednak przy tak zwanej „wsi docentów”. Tak popularnie przezywa się miejscowość Mięćmierz, położoną nad brzegiem Wisły, kilka kilometrów od Kazimierza. Była to niegdyś normalna, rolnicza wioska z charakterystycznym, starym wiatrakiem. Pomału właściciele wyprzedawali drewniane chaty warszawiakom, najczęściej pracownikom uniwersyteckim i tak aż do ostatniej chałupki. Dziś nie ma tam ani jednego oryginalnego gospodarza, ale wioska nic się nie zmieniła. Wszyscy obecni posiadacze domków dbają o zachowanie skansenowego charakteru stareńkiej osady.
W Mięćmierzu – jako się rzekło – dominują uniwersyteccy docenci. Ale mieszka tam także kilku artystów. Pośród innych sław, w samym środku wsi, ma swój domek Daniel Olbrychski. Liczni goście, których często do siebie zaprasza, stanowią turystyczną atrakcję Kazimierza.
A będąc przy letnich gościach Daniela Olbrychskiego, przynajmniej o dwóch wspomnieć muszę. Pierwszym jest Leszek Drogosz. Słynny niegdysiejszy bokser. Trzykrotny mistrz Europy i medalista olimpijski. Mimo siedemdziesięciu pięciu lat wciąż w doskonałej formie i nadal daje wycisk Danielowi. Panowie trenują o poranku przy studni, dzięki czemu słynny aktor utrzymuje nieodmiennie znakomitą kondycję i szlifuje swój bokserski talent.
Drugi przyjaciel Daniela, którego chciałem wymienić, to doskonale znany w Szczytnie Tomasz Bierawski. Scenograf filmowy – specjalista od koni i militariów. Także kolekcjoner, którego zbiory prezentowano w Muzeum Mazurskim w Szczytnie. No ale opis jego barwnej postaci to materiał na cały felieton, a przynajmniej jego połowę. O Tomku zatem napiszę za tydzień.
Andrzej Symonowicz